#1 2007-10-20 10:09:00

Kaska

Administrator

Zarejestrowany: 2007-08-09
Posty: 889
Punktów :   

Miss Independent

CHELSEA!!! możesz mi grzecznie powiedzieć, dlaczego usunęłaś bloga z tym pięknym opowiadaniem?? Co?? Jak mogłaś!!!


"Nie można pozwolić, aby 'wiecznie wczorajsi' zakłócili cud niemiecko-polskiego pojednania."
Gerhard Schroeder

Przepraszam, że jestem 'wiecznie wczorajsza'

Offline

 

#2 2007-10-23 21:41:04

Chelsea

Grafomanka z wyboru

4210476
Skąd: Zabrze
Zarejestrowany: 2007-08-27
Posty: 873
Punktów :   
WWW

Re: Miss Independent

Po raz kolejny Chelsea wygłosi oświadczenie na ten sam temat.

Bloga usunęłam, bo:
*wpadłam w depresję po kolejnym komentarzu z cyklu "supcio czekam na nexciqa", którymi to byłam nader często obdarowywana, a które nie niosą ze sobą żadnego sensu i nie są ani odrobinę konstruktywne. Jak autor ma być świadom błędów jakie popełnia, skoro wszystko jest "coolaśne"?
*mam dość tego, że kiedy mówiłam, że pisze opowiadanie na blogu ludzie brali mnie za niedorozwinięte dziecko neostrady o IQ równym 2
*doszłam do wniosku, że mój styl ma pewne niedociągnięcia, które warto by poprawić

Ale opowiadanie będę pisać nadal. na tym forum, na którym właśnie przebywamy.
O!

Korzystając z tego, że jest przerwa w meczu Dynamo-Manchester, który mam przyjemność oglądać, dodaję pierwsze rozdziały, które na blogu się przewinęły.


nie czyń drugiemu co tobie niemiłe
bo najpierw jesteśmy ludźmi
szkodzę sobie, ty też możesz

Offline

 

#3 2007-10-23 21:48:10

Chelsea

Grafomanka z wyboru

4210476
Skąd: Zabrze
Zarejestrowany: 2007-08-27
Posty: 873
Punktów :   
WWW

Re: Miss Independent

Opowiadanie, które będziecie mieli wątpliwy zaszczyt przeczytać (albo i nie) to typowe opowiadanie sportowe z elementami romansu. Jeśli się spodoba, to miło. Jeśli nie, to też miło =]

Rozdział I
Cała prawda o mnie


-Czy mogłaby mi pani wyjaśnić, co pani zrobiła z tym obrazem?!
-Namalowałam.
-To miała być reprodukcja!
-No i?
-No i? To w ogóle nie przypomina oryginału!
-Oryginał był tandetny.
-Słucham!? Tandetny!? Van Gogh jest TANDETNY!?
-Ten obraz tak.
-Nigdy nie widziałem tak infantylnej studentki!
-A ja nigdy nie widziałam takiego zrzędliwego, starego cepa.
-SŁUCHAM!? TO NIEDOPUSZCZALNE!!! WYRZUCAM PANIĄ!!!
-Nie trzeba, sama rezygnuję!
Wyszłam i głośno trzasnęłam za sobą drzwiami.

-Nat, żartujesz, prawda?
-A czy ja wyglądam na kogoś, kto żartuje?
Spytałam wrzucając ubrania do dużego plecaka.
-Ale ty nie możesz!
-A właśnie, że mogę!
-No ale co teraz zrobisz?
-Pójdę na stację, wsiądę w pierwszy lepszy pociąg i pojadę do innego miasta, gdzie nie będziesz napuszonych rektorów, którzy będą mi mówić, że jestem infantylna.
-Nat! Nie przesadzaj!
-Ja nie przesadzam.
-No ale nie można od tak wyrzucić kogoś z uczelni.
-On mnie nie wyrzucił. On CHCIAŁ mnie wyrzucić.
-Czyli nie wyjeżdżasz?
-Wyjeżdżam. Sama zrezygnowałam.
-Czy ty jesteś normalna? Zrezygnować od tak z nauki w Oksfordzie? Chcesz mi powiedzieć, że przez cały czas harowałaś na stypendium, żeby teraz od tak zrezygnować?!
-Kim, nie przeżywaj tego tak, jasne?
-A nie możesz nadal mieszkać w akademiku?
-Nie!
Kimberly westchnęła ciężko i pomogła mi w pakowaniu

Po zebraniu wszystkiego co moje i wykrzyczeniu rektorowi w twarz, że jest dupkiem, poszłam z Kim na stację i podeszłam do kobiety za okienkiem.
-Dzień dobry!
Przywitała mnie z tym sztucznym uśmiechem.
-Nie wiem, czy taki dobry. Bilet, na pociąg, obojętnie jaki, byle jak najszybciej.
-Za dwadzieścia minut odjeżdża ekspres do Manchesteru…
-Może być.
-Pierwsza czy druga klasa?
-A czy ja wyglądam na kogoś, kto podróżuje pierwszą?
Spytałam. Z moim ulubionym topem w paski, pociętych dżinsach, masą bransoletek na rękach i z ogromnym, płóciennym plecakiem na ramieniu nie wyglądałam na kogoś, kogo w ogóle stać na jakiekolwiek podróże. Ewentualnie stopem z przepoconym kierowcą ciężarówki wiozącym papier toaletowy na jakieś zadupie koło Mozambiku.
-I ma być w jedną stronę.
Dałam jej dziesięć funtów za bilet i wróciłam do Kim.
-Ale Natalie, jesteś pewna?
-Jak niczego innego. Nie zniosę tutaj ani jednej minuty więcej. Nie mówiąc o dniach.
-A gdzie jedziesz?
-Do Manchesteru.
-Przecież tam nikogo nie znasz!
-Będę spać pod mostem i rysować portrety ludzi na ulicy.
-Serio?
-No logiczne, że nie! Poszukam pracy na zmywaku, wynajmę klitkę na jakimś poddaszu, namaluję dzieło swojego życia, stanę się sławna, a ten popieprzony rektor będzie mi mógł naskoczyć.
-Tja…
-Wątpisz w przyjaciółkę?
W tym momencie rozległ się głos oznajmiający, że za pięć minut odjeżdża pociąg. No więc wypadałoby ruszyć tyłek na peron.
-Natalie …
-Nie przeproszę tego imbecyla!
-Chciałam żebyś zadzwoniła jak dojedziesz.
-Wyślę ci widokówkę.
Pożegnałyśmy się, a ja weszłam do wagonu. Żadnych przedziałów, nic. Usiadłam więc pod oknem i zaczęłam rozmyślać. Właściwie nie po raz pierwszy jestem w tarapatach. W sumie, jakby się tak głębiej zastanowić, to całkiem dużo przeżyłam jak na te swoje dwadzieścia lat. Zaczęło się od tego, że urodziłam się w windzie. A to dlatego, że postanowiłam wyjść na świat w ósmym miesiącu ciąży. Moja matka, która była chorowita, niestety tego nie przetrzymała, a ojciec zginął zanim ktokolwiek zdążył się zorientować, że w ogóle będzie ojcem. Trafiłam do domu dziecka na peryferiach Manchesteru. Jak nauczyłam się chodzić i mówić to od razu skumałam się z o kilka lat starszymi chłopakami i w ten sposób zyskałam poważanie. A do tego doszło jeszcze to, że na te swoje pięć lat byłam strasznie wybuchowa, co zresztą zostało mi do dziś. Kiedy rok później poszłam do szkoły odkryłam w sobie zamiłowanie do malowania i postanowiłam, że kiedyś pójdę do Oksfordu. Moim jedynym pragnieniem było zdobycie stypendium, które by mi te studia (niezbyt tanie, szczerze mówiąc) zrefundowało. A w między czasie cztery razy uciekłam z sierocińca i kilka razy byłam notowana przez policję. Właśnie za te ucieczki i wandalizm. Tylko czy malowanie na murach PICASSA to wandalizm? Bądź co bądź udało mi się zdobyć to stypendium. Z domu dziecka dostałam pokaźną sumkę na mieszkanie. Pojechałam na studia i na drugim roku mnie wywalili. Cudownie. Po prostu cud, miód i orzeszki. Ale skoro poradziłam sobie jak dwudniowe dziecko, to teraz też dam radę. Wyjęłam swoje stare MP3 i zaczęłam słuchać muzyki. Gdybym nie była artystką to na pewno produkowałabym jakieś dźwięki. Chociaż z drugiej strony nie umiem grać na niczym z wyjątkiem nerwów niewinnych, poszkodowanych obywateli. W szybie odbijała się moja blada twarz z burzą rudawo-brązowo-nieokreślonych włosów w którą wpatrywały się wielkie zielone ślepia. No potencjalną Miss World to ja nie byłam. Byłam niska i szczupła, a także – jak mawiali koledzy – dobrze rozwinięta tam gdzie powinnam. Tyle że przypominałam skaczącą rudawą piłeczkę kauczukową , a nie chodzący symbol seksu. Nie zobaczywszy w brudnej szybie niczego, co mogłoby przyciągnąć moją uwagę opuściłam głowę, włosy opadły mi na twarz a ja popadłam w błogi sen, aczkolwiek przerywany sen.

-Bileciki do kontroli!!!
Facet w niebieskim uniformie zaczął gwałtownie mną potrząsać, a ja obudzona chciałam go zwyklinać.
-Bilet!
Powtórzył do mnie jak do dziecka z zespołem downa i patrzył się na mnie jak sroka w gnat dopóki nie pokazałam mu nieszczęsnego świstka.
-Jesteś usatysfakcjonowany i pozwolisz mi spać?!
-Czemu tak agresywnie, młoda damo?
-Gdybyś ty, niemłody panie, zrobił największą głupotę w swoim życiu to też byłbyś agresywny.
Konduktor westchnął i poszedł maltretować inne niewinne istotki pozwalając mi znów zasnąć i rozpaczać nad beznadziejnością swojego życia. A to wszystko przez rektora, który jest palantem i nie potrafi docenić indywidualności studentów.  Z całym szacunkiem mam go w dupie. Poradzę sobie bez dyplomu. Właściwie po jaką cholerę mi on? Analfabeci są pośród nas i też jakoś żyją. Głowa odbiła mi się od szyby kilka razy i rozmasowując skroń znów zaczęłam patrzeć za okno. Trawa, drzewo, słup, trawa, drzewo słup. I tak w kółko. Nudne jak wykład profesora Dicksona o impresjonistach. No dobrze, z jego ględzeniem nic się nie równa. Przypuszczam, że nawet gdyby oznajmił, że wynalazł lekarstwo na raka to i tak wszyscy zasnęli by po słowach „Drodzy państwo”. Mi na jego zajęciach zdarzało się do nader często. W ogóle zaliczam się do osób, które późno chodzą spać, wstają wcześnie, a dosypiają sobie w tak zwanym międzyczasie. Na przykład w pociągu. Jak teraz.

Pociąg powoli dojeżdżał do miasta, w którym czekało na mnie jedno wielkie nic. Nawiasem mówiąc jestem na tym wielkim świecie sama jak palec, nie licząc kilku przyjaciół z lat dzieciństwa i Kimberly. Nie zdziwiłabym się gdyby część z tej pierwszej grupy siedziała teraz w kryminale. Nie zdziwiłabym się gdybym ja sama tam siedziała. No, może trochę, bo przestępcą nie jestem. Na razie. Nie, żebym coś kombinowała. Jestem prawą obywatelką Wielkiej Brytanii i nie łamię żadnych przepisów. Tylko dostosowuję do potrzeb w danej chwili. Dokładnie. Pociąg wyhamował, a mój plecak z łoskotem spadł na ziemię. No to witamy w Manchesterze.


nie czyń drugiemu co tobie niemiłe
bo najpierw jesteśmy ludźmi
szkodzę sobie, ty też możesz

Offline

 

#4 2007-10-24 11:43:13

Gosiaczek:)

Pisarz

6625380
Call me!
Skąd: Wrocław
Zarejestrowany: 2007-08-29
Posty: 125
Punktów :   
WWW

Re: Miss Independent

No i tak ma być
Czekam na kolejne rozdziały, bo te  10 (chyba tyle ich było) przecież czytałam


Odi te amo....

Offline

 

#5 2007-10-24 18:15:40

Kaska

Administrator

Zarejestrowany: 2007-08-09
Posty: 889
Punktów :   

Re: Miss Independent

no właśnie czekamy, czekamy fajnie, że będziesz je pisała na tym forum


"Nie można pozwolić, aby 'wiecznie wczorajsi' zakłócili cud niemiecko-polskiego pojednania."
Gerhard Schroeder

Przepraszam, że jestem 'wiecznie wczorajsza'

Offline

 

#6 2007-10-24 18:47:02

Chelsea

Grafomanka z wyboru

4210476
Skąd: Zabrze
Zarejestrowany: 2007-08-27
Posty: 873
Punktów :   
WWW

Re: Miss Independent

Rozdział II
Kilka siniaków na dobry początek


Masa ludzi chodziła po stacji tam i powrotem. Przynajmniej wiedzieli dokąd iść. A ja niekoniecznie. Wyszłam na ulicę i zimny wiatr uderzył mnie w twarz. Jestem w Manchesterze. Dwa lata temu z tej stacji jechałam do Oksfordu. A teraz wracam. Na własne życzenie. W pewnym sensie na własne. Teoretycznie mogłabym pojechać do sierocińca. Teoretycznie. Bo wychowawczynie niezbyt mnie tam lubiły. Byłam dla nich tylko „Wredną Natalie z niewyparzoną gębą”. Patrząc w niebo szłam przed siebie i wpadłam na słup. O tak, wspaniale się zaczyna. Siniakiem na czole. Obok mnie jakaś brunetka zaczęła się śmiać.
-Nic ci nie jest?
Spytała. Ciemne włosy, oczy i karnacja skłoniły mnie do wysunięcia wniosku, że jest z południa. Chciałam kazać jej spadać, ale zważywszy na to, że zna to miasto lepiej niż ja i może mi pomóc, postanowiłam nie robić sobie z niej wroga na dzień dobry.
-Wszystko w porządku.
-Na pewno?
Kurde co ją to obchodzi?
-Nie.
No dobra, trzeba przecież jakoś w tym mieście się odnaleźć. I najlepiej robić to z kimś niż samemu.

-Katia.
Dziewczyna podała mi rękę, a ja odwdzięczyłam jej się tym samym.
-Natalie.
-No więc Natalie, zgubiłaś się?
-Powiedziałabym raczej, że nie umiem się odnaleźć.
-To znaczy?
-Długa historia.
-Ja mam czas.
Pociągnęła mnie za rękę do pobliskiej kawiarenki. Chyba zaczynam ją lubić.
-To opowiadaj.
Powiedziała po zamówieniu dwóch latte. Wlepiła we mnie czekoladowe spojrzenie i z wyczekującą miną siedziała naprzeciwko mnie. Poczułam dziwna chęć do podzielenia się z kimś moją jakże smutną historią.
-Kilka godzin temu wykrzyczałam rektorowi Oksfordu, że jest starym cepem i zrezygnowałam ze studiów zaraz potem jak mnie z nich wyrzucił. Wsiadłam do pierwszego lepszego pociągu i wylądowałam tutaj. To było tak w telegraficznym skrócie.
-No a rodzice?
-Nie żyją.
-Nie masz żadnej innej rodziny?
-Nawet jeśli, to nie wiedzą o moim istnieniu. Nie ma to jak brutalna rzeczywistość, nie?
-To gdzie się wychowywałaś?
-W sierocińcu, jakieś trzydzieści kilometrów stąd. Poszłabym tam, ale opiekunki mają mnie za jakieś wcielenie szatana więc nie byłabym tam najmilej widzianą osobą.
W jej oczach zobaczyłam współczucie.
-Czyli nie masz co z sobą zrobić. A co studiowałaś?
-Historię sztuki.
-Artystka?
-Można tak powiedzieć.
-Już cię lubię. Zawsze czułam sympatię do osób, które potrafią wyrazić swoje uczucia nie tylko poprzez słowa.
Skoro tak to teraz musiałabym namalować czarną dziurę.
-A teraz powiedz coś o sobie.
Wolałam zmienić temat, by czułam, że zaraz obie zaczniemy się nade mną użalać. A tego wolałabym uniknąć.
-Urodziłam się w Portugalii i  tam się wychowałam. Teraz przyjechałam do brata na wakacje. W przyszłym roku zdaję maturę. Życie miałam zdecydowanie łatwiejsze. Mój ojciec zmarł rok temu. Mam dwóch starszych braci i siostrę. Chciałabym być modelką. I to chyba wszystko. Niezbyt fascynująca historia.
-Ja nie mam rodzeństwa. Chociaż chłopaków z „Summerside” (swoją drogą kto mógł nazwać tak obskurny sierociniec?) można by zakwalifikować do kategorii „starsi bracia”
-A co z nimi się teraz dzieje?
-Nie wiem.
-W takim razie wnioskuję, że nie masz gdzie się podziać.
-Spokojnie, mostów jest pod dostatkiem.
-Nie przesadzaj. Jak chcesz, to możesz spać u mnie. Mojego brata nie ma. A dom ma duży. Zapewne nie chcesz spać u obcej, ale z drugiej strony nie masz wyjścia. Chyba że naprawdę wolisz koczować na jakimś zadupiu.
Westchnęłam. W sumie ma dziewczyna rację. E tam, jedna noc mnie nie zbawi. Najwyżej w Katii obudzą się instynkty seryjnego mordercy, a ja będę jej pierwszą ofiarą.
-Dobra, ale za kawę ja płacę.
Uśmiechnęłam się do brunetki, która gest odwzajemniła.

Dom dziewczyny, a raczej jej brata, lepianką nie był. Coś takiego widuje się w „MTV Cribs”, a nie u normalnych, szarych ludzi.
-Twój brat jest jakimś szejkiem arabskim, czy coś?
-Sportowcem.
-No to musi być niezły w tym co robi.
-Jest, poznasz go i się przekonasz. Co prawda wraca dopiero jutro wieczorem…
-Czyli nie poznam, bo jutro wieczorem planuję spać w jakiejś wynajętej komórce na poddaszu w której będę mogła spokojnie prowadzić swoją egzystencję.
-Zobaczymy…

Razem z Katią siedziałyśmy w wielgachnym domu i siedząc na skórzanych kanapach obżerałyśmy się popcornem, rozmawiając przy tym i lepiej się poznając.
-Co chcesz robić dalej?
-Poszukam pracy, jak mówiłam postaram się wynająć jakieś mieszkanko… Trzeba żyć, co nie?
-Niektórzy sądzą, że nie trzeba. Ale chyba nie myślą racjonalnie. A swoją drogą namalujesz mój portret?
-Nie boisz się?
-Czego?
-Że mi nie wyjdzie?
-Czego tu się bać?. A jak będziesz znaną malarką, będę mogła powiedzieć: „A ja ją znam! Namalowała mnie!”.
Wyciągnęłam pastele z plecaka i zaczęłam ją malować, jak sama sobie życzyła. Modelką była bardzo ruchliwą i non sop coś mówiła gwałtownie gestykulując. Trudno było przy tym uchwycić szczegóły, ale jakoś wyszło. Najważniejsze, że dziewczynie się podobało.

Wstałam przed Katią i pozwoliłam sobie pójść do piekarni po świeże bułki i jakąś gazetę z ogłoszeniami. Kiedy wróciłam, dziewczyna nadal spała. Usiadłam na kanapie po turecku i czerwonym mazakiem zaznaczałam wszelkie oferty pracy i wynajmu mieszkania, które mogłyby mi się przydać. „Atrakcyjna pani potrzeba do pracy w godzinach wieczornych” Nie. „Młode kobiety, pełna dyskrecja, wysokie zarobki” Nie! I tak przez piętnaście minut. Potem były oferty szukające kierowców, budowlańców i informatyków. Aż w końcu znalazłam coś, co mogłoby się nadawać. „Poszukiwany młody, komunikatywny człowiek, ze zdolnościami organizatorskimi, potrafiący znaleźć się w każdym środowisku, predyspozycyjny i gotowy na krótkie wyjazdy na terenie Anglii.” Jestem młoda, komunikatywna, predyspozycyjna, potrafię się znaleźć w każdym środowisku i jestem gotowa na krótkie wyjazdy na terenie Anglii. Wyciągnęłam telefon i wystukałam numer z ogłoszenia.
-Halo?
Męski głos odezwał się po drugiej stronie słuchawki.
-Dzień dobry, nazywam się Natalie Stuart, dzwonię w sprawie ogłoszenia…
-Proszę przyjść około godziny 10 na Sir Matt Busby Way 17. Wtedy przesłuchamy wszystkich kandydatów.
-Aha.
Nacisnęłam czerwony guziczek. Czyli za trzy godziny muszę tam być. Momencik. Co to w ogóle za praca? Wtedy do pokoju weszła Katia.
-Ty już na nogach?
-Już? Jest dziewiąta…
-To środek nocy!
-Tylko dla tych, którzy połowę swojego cennego żywota chcą zmarnować na spaniu.
Dziewczyna przewróciła oczami.
-A właśnie, wiesz może gdzie to jest?
Podsunęłam jej pod nos świstek z koślawo zapisanym adresem.
-Pewnie! A po co ci to?
-Mam tam spotkanie o pracę. Za pięćdziesiąt siedem minut.
-Zaczekaj!
Poleciała do łazienki i wróciła po dziesięciu minutach.
-Chodź, musimy iść pieszo. Co prawda mój brat ma samochód stojący w garażu, a ja mam prawo jazdy, tyle że kluczyki on ma przy sobie. Przezorny zawsze ubezpieczony. Jedno auto już mu rozbiłam.

W budynku, który mieścił się obok stadionu siedziała cała gromada ludzi. W pierwszym momencie pomyślałam, że to jakaś wyprzedaż.
-Ty z tymi rudymi włosami, chodź.
-Że ja?
Jakiś facet w garniaku mnie zawołał, a reszta populacji zgromadzona w pomieszczeniu (młodzi faceci w strojach oficjalnych ze zdenerwowaniem wmalowanym na twarzach) zaczęła marudzić, że byli tu przede mną. Mają problem. Zostałam zaprowadzona do niewielkiego gabinetu o dość prostym wystroju. Na ścianach wisiało wielkie zdjęcie drużyny piłkarskiej, w której rozpoznałam Manchester United. W końcu w czasach dzieciństwa uciekało się z domu dziecka z chłopakami, żeby przynajmniej postać pod stadionem w trakcie meczu.
-Pani…
-Natalie Stuart.
-Tak. Pani w sprawie pracy.
-W sumie.
-Życiorys, referencje...
-A, no tak.
Ze spranej sztruksowej torby wyjęłam papiery i podsunęłam je pod nos urzędasowi. Teraz na pewno nie dostanej tej pracy, jakakolwiek by nie była.
-Była studentka Oksfordu… Też tam studiowałem.
-Pan za pewne nie powiedział rektorowi, że jest starym cepem.
-A pani tak?
-A za co by mnie mogli wyrzucić?
Mężczyzna pokiwał głową z uśmiechem.
-I czego pani ode mnie oczekuje?
-Niczego. Spełniam tylko warunki z ogłoszenia, więc co mi szkodzi? Próbować można. Malowanie portretów na ulicy zbyt dochodowe nie jest, a jakoś żyć trzeba.
-Spełnia pani wszystkie warunki z ogłoszenia?
-Tak. Jestem komunikatywna, potrafię coś zorganizować, jestem predyspozycyjna, a od znajdowania się w nowym środowisku jestem ekspertem. Kwestia przyzwyczajenia. A tak na marginesie, jaka to praca?
-Coś na pograniczu asystentki i sekretarki.
-A tak bardziej szczegółowo?
-Menedżer Manchesteru United szuka asystenta, ale nie takiego jak Carlom Queiroz tylko osoby, która latała by mu po kawę do Starbucksa rezerwowała hotel dla zawodników i wysyłała kibicom zdjęcia.
-A co ma do aklimatyzacja i inne rzeczy z ogłoszenia?
-Trzeba nawiązać kontakty z trenerem i zawodnikami, potrafić załatwić różne sprawy…
-To nie takie trudne. W sumie. Zważywszy na to, że i pan nie dasz, jak zrobiłby każdy normalny pracodawca w moim przypadku, pozwolę sobie ciebie spytać co powinnam zmienić w swoich rozmowach kwalifikacyjnych tak na przyszłość?
Tak się pracy nie dostaje. Zwróciłam się do kolesia na ty, a to błąd. Chyba.
-Nie musisz nic zmieniać.
-Nie?
-Nie, bo nie musisz już szukać pracy. Dostajesz tą.
-Naprawdę?
-Naprawdę. Urzekające jest w tobie to, że w ogóle się nie denerwujesz.
-A powinnam?
Mój nowy pracodawca tylko się uśmiechnął i podsunął mi pod nos umowę. Po przeczytaniu jej całej i upewnienia się, że nie ma tam żadnych „drobnych druczków” zamaszyście złożyłam podpis.
-To do zobaczenia jutro o dziewiątej trzydzieści na stadionie. Mam nadzieję, że szef mnie nie wyklnie, że panią zatrudniłem.
-Ja też. Zdecydowanie.


nie czyń drugiemu co tobie niemiłe
bo najpierw jesteśmy ludźmi
szkodzę sobie, ty też możesz

Offline

 

#7 2007-10-24 18:48:41

Chelsea

Grafomanka z wyboru

4210476
Skąd: Zabrze
Zarejestrowany: 2007-08-27
Posty: 873
Punktów :   
WWW

Re: Miss Independent

Rozdział III
Problemy z zakwaterowaniem



Katię najpierw zatkało, kiedy zrelacjonowałam jej moją rozmowę. Potem rzuciła mi się na szyję i zaczęła gratulować.
-To cudownie! Założę się, że cała drużyna cię polubi. Ciebie się na da nie lubić. Trzeba to jakoś oblać, no nie?
-No nie. Muszę sobie znaleźć jakieś mieszkanko.
-Ale Nat, przecież póki co możesz mieszkać u mnie.
-Nie chcę się narzucać. Mam pracę i mogę mieć też jakieś, lokum, nieprawdaż?
-Nie narzucasz się!!! Mój brat na pewno nie będzie miał nic przeciwko. A ja i tak nie znam tutaj żadnej dziewczyny.
-Nie.
-Natalie…
-Nie! Ostatecznie i kategorycznie odmawiam.
Powiedziałam kupując gazetę z ogłoszeniami.
-I tak niczego nie znajdziesz na dzisiaj.
-To będę spała pod mostem.
-No to ostania noc. Proszę.
-Przemyślę to.
-Czyli tak?
-Czyli przemyślę to.
Poszłyśmy powrotem do Katii, bo chciałam zabrać swój plecak, ale najpierw miałyśmy wypić gorącą kawę, bo na dworze było naprawdę zimno. Weszłyśmy do kuchni, a j poczułam nagły przypływ mocy twórczej i szybko skoczyłam po swój szkicownik i zaczęłam malować Katię, jak zaparza kawę. Lata praktyki doprowadziły do tego, że kiedy ona skończyła rysunek był prawie gotowy.
-Nie ruszaj się.
Powiedziałam, kiedy ona chciała usiąść.
-O tak!
Potem wypiłyśmy kawę, a ja wykonałam kilka telefonów odnośnie mojego nowego mieszkanka. Na kartce spisałam trzy adresy, które warto byłoby sprawdzić. Po spożyciu mocnej kawy zarzuciłam plecak na ramię i chciałam iść.
-Nat!
Katia złapała mnie za rękę.
-Słucham?
-Odłóż ten plecak, razem pojedziemy zobaczyć te mieszkania, a jak okażą się tandetne to wracasz tutaj.
-Ale…
-Nie ma żadnego ale. I nawet nie próbuj się wymigiwać moim bratem! On na pewno nie będzie miał nic przeciwko. Jeszcze będzie się cieszył, że nie będę musiała siedzieć sama.
Mój leń się odezwał, nie chciało mi się szukać na szybko motelu, więc odłożyłam plecak i wyszłam z dziewczyną z domu.

-Pokój, kuchnia łazienka. W niezbyt dobrym stanie, ale przy odrobinie inwencji może być bardzo przytulnie. Woda czasem nie płynie. A na dole jest sąsiadka, która nie lubi hałasu, ale naprawdę, to okazja!
Rozejrzałam się mikroskopijnym pokoiku z obłażącą żółtą farbą i skrzypiącym, startym parkietem. Szyba w oknie była poklejona taśmą klejącą i na dodatek śmierdziało gnojem.
-No wie pani, szukam czegoś, bliżej pracy.
Skłamałam. Ale we wnętrzu nie umiałam już wytrzymać.
-Aha…
Kobieta próbująca wynająć mi tą melinę zrobiła rozczarowaną minę, a my z Kat poszłyśmy pod kolejny adres widniejący na mojej karteczce. Tym razem okazało się to mega odpicowane mieszkanie. Ale tak bajońskiej sumy za czynsz jeszcze nie widziałam. Podziękowałam dwudziestolatkowi gapiącemu się w mój dekolt i wyszłam na zimną ulicę.
-No dzisiaj chyba nic nie znajdziesz.
-Mamy jeszcze jeden adres, spokojnie.

Wdrapałam się na dziesiąte piętro wieżowca. Winda była zepsuta. Do środka wpuścił mnie jakiś zapyziały facet w stanie wskazującym spożycie. Nie żebym była wybredna, ale od tamtego mieszkania lepszy byłby nawet kibel na dworcu. Zrezygnowana zeszłam po schodach, a obok mnie kroczyła zadowolona z siebie Katia.
-Wracasz do mnie.
Uśmiechnęła się cwaniacko.
-Nie mam wyboru.
Przerwał mi telefon Kat, który gwałtownie zaczął wibrować w jej torebce. Odebrała i zaczęła szczebiotać po portugalsku. Nic z tego nie zrozumiałam. Bywa.
-Mój brat już wie. Nie jest zły. Jest szczęśliwy, że będę tu miała kogoś znajomego. Możesz zostać ile chcesz.
-Cudownie.
-Co tak bez entuzjazmu?
-Jestem typem osoby, która lubi być niezależna. I sytuacja kiedy jestem u kogoś jest dla mnie trochę trudna…
-Nie marudź!
-Łatwo powiedzieć.
-Bardzo.
Po powrocie brata Kat jeszcze nie było. Wykąpałyśmy się i w piżamach (co w moim przypadku oznacza łaciate wdzianko, w którym wyglądam jak w worku od kartofli) zasiadłyśmy przed telewizorem racząc się jakimś melodramatem produkcji bułgarskiej.

-On ją porzucił…
Katia przeżywała wszystko, co widziała na ekranie jakby sama była bohaterką wydarzeń. A przy okazji zalewała mi łzami piżamę.
-Bo ona ukrywała przed nim swoją chorobę…
-Której nabawiła się zdradzając go z ogrodnikiem.
Dodałam pod nosem. Z całym szacunkiem fabuła była bez sensu i ogólnie cały film można by włożyć do szuflady z napisem „szkoda czasu to oglądać”. Ale cóż. Rozmyślanie przerwał mi huk dochodzący z przedpokoju a zaraz po nim – co wywnioskowałam z głosu – wiązanka przekleństw po portugalsku.
-To mój brat!
Katia zeskoczyła z kanapy zapominając o porzuconej Helenie z ekranu i pobiegła do przedpokoju. Między rodzeństwem nastąpiła wymiana zdań, której nie rozumiałam, a potem doszłam do wniosku, że wypadało by się kolesiowi przedstawić, bo bądź co bądź to jego dom. Z roztrzepaną czupryną i w swoim łaciatym, obszernym wdzianku weszłam do przedpokoju i wyciągnęłam rękę w kierunku bruneta w czarnej czapce.
-Natalie jestem. Twoja, jak się domyślam siostra, pobawiła się w dobroczyńcę i pozwoliła mi tu przenocować. Jeśli ci to przeszkadza mogę się wynieść, albo zapłacić, albo zrobić wam śniadanie, albo umyć samochód, nakarmić papużkę i wytrzepać dywany, albo…
-Starczy. Mieszkaj tu ile chcesz, za darmo. A teraz dajcie mi spać.
Poszedł na górę ociężałym krokiem. Bardzo rozmowny facet, nie zaprzeczam. A Katii wyraźnie ulżyło.
-Mówiłam ci, że on nie jest taki straszny?
-Straszny może nie, ale za to jaki rozmowny…
-Na pewno jest zmęczony. Wiesz, potknął się na schodach, a to mu się nie zdarza prawie nigdy.
-Nie tłumacz się. Wszystko w porządku, w życiu miałam już możliwość spotkania się tyloma typami osobowości, że jeden introwertyk nie robi mi różnicy.
-Ale on nie jest taki mrukliwy zawsze. Przekonasz się jutro.
-O dziewiątej muszę wyjść, żeby doczłapać na ten stadion na czas, a sądząc po jego obecnym stanie pośpi do dwunastej.
-Nie, bo on też musi być w wpół do dziesiątej w pracy. Przypuszczam, że pojedziecie razem.
-Jasne, już to widzę.
-Czemu nie?
-A czemu tak?
Dziewczyna tylko przewróciła oczami.
-Czy Albert wrócił do Heleny?

Obudziłam się sama z siebie o siódmej czterdzieści trzy spadając z kanapy. Nie ma to jak wygodnie miejsce do spania. Nie żebym narzekała. Koczowało się w gorszych miejscach. Umyłam się, ubrałam, próbowałam poskromić włosy, a kiedy mi się to nie udało zrezygnowana wzięłam się za robienie jako takiego makijażu.
-Cześć Natalie!
Radosna Katia zbiegająca po schodach prawie stała się przyczyną katastrofy, bo o mały włos a przez przypadek wyłupałabym sobie oko czarną kredką.
-Jak widzę ty też już na nogach.
-Jak spadłam z kanapy, to nie trudno się nie obudzić.
-Chodź, przydałoby się jakieś śniadanie. Proponuję tosty.
Poszła do kuchni cały czas się uśmiechając.
-Co ty taka zadowolona z siebie?
-A jakoś tak. Podaj mi dżem.
-Jasne.
Rzuciłam jej słoik, kiedy do kuchni wszedł jej brat przeciągając się przy lodówce.
-Wy już wstałyście?
-Już?
Siostra spojrzała na niego biorąc łyk soku grejpfrutowego.
-Jest kwadrans po ósmej.
-Natalie musi iść do pracy, a ja postanowiłam jej rano dotrzymać towarzystwa.
-A gdzie pracujesz?
Spytał się, tym razem mnie, co była dziwne o tyle, że myślałam, że jest totalnym mrukiem. Moment, czy ja go już gdzieś nie widziałam?
-Jestem asystentko – sekretarko - nie wiem kim. Tak w skrócie opisał mi to pracodawca, którego imienia nie znam.
-Natalie będzie pracować dla Fergusona.
-O!
Chłopaczyna się ożywił. A mi nie dawało spokoju to, że zdawał się znajomy.
-Skądś cię znam.
-Ta? Niemożliwe.
-Udam, że nie słyszałam tej ironii.
-Bo jej nie było.
-Tak, a Rubens malował anorektyków.
Budującą konwersację przerwała nam Katia.
-Cris, chcesz Tosta? Wiesz, że Nat studiowała na Oksfordzie?
-Nie wygląda jakby była po studiach.
-Bo nie jestem.
Sprostowałam, ale koleś zaczynał mnie denerwować.
-Rektor i ja miałam inne zdanie na temat pewnego obrazu. Powiedziałam mu co o nim myślę, a on mnie wyrzucił. Ciekawe, prawda? Swoją drogą, dzięki za nocleg. Cześć, idę do pracy.
Zarzuciłam na ramię plecak i chciałam się udać do wyjścia.
-Natalie, zaczekaj, co jest?
-Jest godzina ósma czterdzieści pięć. Jeśli się nie pospieszę to mogę powiedzieć pa pracy.
-Cris cię zawiezie.
-Obejdzie się.
-Naprawdę mogę cię zawieźć.
Koleś stał oparty o futrynę i się szczerzył.
-Nie trzeba, sama trafię.
Wyszłam, stanęłam na ulicy i popadłam w konsternację. Jak się szło na ten stadion? Spokojnie, poradzę sobie. Spytałam się jakiegoś faceta, który mnie poinstruował. Jak miło.


nie czyń drugiemu co tobie niemiłe
bo najpierw jesteśmy ludźmi
szkodzę sobie, ty też możesz

Offline

 

#8 2007-10-24 18:52:39

Chelsea

Grafomanka z wyboru

4210476
Skąd: Zabrze
Zarejestrowany: 2007-08-27
Posty: 873
Punktów :   
WWW

Re: Miss Independent

Rozdział IV
Sposób na szefa



Na miejsce doszłam dokładnie o wpół do dziesiątej. Pokazałam ochroniarzowi świstek, który dostałam wczoraj, a ten powiedział mi jak mam iść, żeby dojść tam gdzie chcę. Zaoferował przypilnowanie mi plecaka, a ja pobiegłam tam gdzie trzeba. Zobaczyłam facetów rozgrzewających się na boisku i trenera. Nie żebym była jakimś maniakiem piłki, ale trochę to się znałam. Szłam obok płyty boiska, a kończyny trzęsły mi się jak u epileptyka. Rozwiązane sznurówki pałętały się wokół rozklapanych butów, aż w końcu doprowadziły do bliższego spotkania z nawierzchnią. Tuż przed nosem uśmiechniętego trenera. Wpadka na dzień dobry.
-Punktualna co do sekundy. Z poczuciem równowagi gorzej.
-Dzień dobry, jestem…
-Wiem kim jesteś. Natalie, prawda?
-Tak, a…
-Alex Ferguson, trener tej gromadki. Jeśli na spotkanie z Markiem miałaś takie wejście jak tutaj to nie dziwie się, że cię wybrał.
-Wtedy się nie wywróciłam. Ani nie wpadłam na framugę. W ogóle nic z tych rzeczy.
-No to gratulacje.
-Jeśli mogę spytać, to co właściwie mam robić?
-Teoretycznie załatwiać papierkowa robotę i  latać mi po kawę z podwójną śmietanką, ale bez cukru.
-A praktycznie?
-Praktycznie masz tutaj być i utrzymywać mnie i drużynę w dobrym nastroju.
-To pierwsze chyba łatwiejsze…
-Nie powiedziałbym.
Jakie to budujące. Nie ma to jak zaciekawić nowego szefa rozmową. Od śmierci faceta z wynudzenia uratował go Giggs, który z impetem wpadł na słupek bramki i prawdopodobnie nabił sobie solidnego guza. Trener zaczął się histerycznie śmiać, a potem konwersacja jakoś się potoczyła. Do końca treningu zdążyłam jeszcze pójść po kawę, nauczyć się na pamięć terminarza spotkań, a cały pierwszy dzień pracy można uznać za względnie udany. Z drużyną nie porozmawiałam. Nie było kiedy. Wychodziłam ze stadionu kiedy dogonił mnie brat Katii, który słusznie wydawał mi się znajomy, bo był piłkarzem. Znaczy kojarzyłam go wcześniej, ale nie tak dokładnie, bo od czasu wyjścia z Summersie moje kontakty z futbolem uległy pogorszeniu.
-Natalie, zaczekaj!
-Po co?
-Przecież nie masz nadal mieszkania.
-O ile się nie mylę jakieś hotele tu macie… A nuż widelec spotkam kogoś znajomego.
-No ale po co wydawać pieniądze? Przecież mam duży dom, zmieścisz się. I Katia będzie zadowolona…
-Co ty taki miły się zrobiłeś?
-A wcześniej nie byłem?
-Wcześniej byłeś arogancki.
-A to przepraszam.
-A podobno to kobieta jest zmienną.
Ronaldo się uśmiechnął.
-Czyli zostaniesz.
-Tego nie powiedziałam.
-Nie musisz. Chodź.
Wskazał mi ręką samochód.
-Przecież i tak jedziemy w tym samym kierunku.
Głupia dziewucha wsiadłam. Przypięłam się pasem do czarnego siedzenia pasażera i bez pozwolenia załączyłam jedyną stacje radiową w Anglii, którą potrafiłam znieść.
-Czemu tak właściwie sama z siebie zrezygnowałaś ze studiów?
Cristiano przekręcił kluczyk w stacyjce i dziwnie spojrzał się na urządzenia audio, ale na szczęście stacji nie zmienił.
-Sprostowanie. Zrezygnowałam zaraz po tym jak rektor mnie wyrzucił. A to nastąpiło po tym jak nazwałam go starym cepem w odwecie za to, że nazwał mnie infantylną.
-No proszę… A ja cię miałem za inteligentną osobę.
-Miałeś?
-Po co kłócić się z rektorem, skoro wiesz, że może cię wyrzucić?
-Nie dam się przecież bezkarnie obrażać za to, że pewne obrazy mi się nie podobają! O gustach się nie dyskutuje. Ale niestety ta powszechnie znana mądrość do uszu rektora nie dotarła. I niepotrzebnie dyskutował.
-Z jednej strony dobrze zrobiłaś, ale z drugiej strony na własne życzenie straciłaś swoją życiową szansę.
-Chyba są jakieś zasady, prawda?
-Są. Ale zasady są po to, żeby je łamać.
-Z wyjątkiem tych moralnych. Nie dam sobą pomiatać. Choćby to miała być Królowa Elżbieta. Nie i koniec.
-Wiesz, że to najprawdopodobniej najgłupsza rzecz, jaką mogłaś zrobić?
-Po pierwsze nie wiesz co robiłam, to się nie wypowiadaj. A po drugie nie jesteś moim ojcem, żeby mi robić wykłady jak powinnam postępować.
-Ja tylko wyrażam swoją opinię.
-To na przyszłość, jeśli dotyczy ona mojego życia, zachowaj ją dla siebie.
-Dziwna jesteś…
-Ja?
-Tak.
-Niby czemu?
-Bo naprawdę masz swój honor i go bronisz. A to się ceni. Ale większość ludzi schowałaby dumę do kieszeni dla własnego dobra.
-Nie jestem większością.
-To zauważyłem. Czemu nie pojechałaś do swoich rodziców?
-Środka komunikacji w zaświaty z możliwością powrotu jeszcze nie wymyślili.
-Przepraszam…
-Nie ma za co. Przecież nie wiedziałeś. Zresztą i tak ich nie znałam.
-Jak to?
-Ojciec zanim dowiedział się, że będzie ojcem zginął w katastrofie lotniczej, a matka zmarła przy porodzie.
-To kto cię wychował?!
-Dom dziecka. Czy to jest dla ciebie naprawdę takie ważne? Robiłam tam rzeczy, o których wolałabym nie pamiętać.
-Jak chcesz… Jesteśmy.
Wjechał na podjazd, domu wyleciała Katia.
-Hej Cris! Gdzie… O Natalie! Jesteś! A już się bałam, że ten ciołek cię tam zostawił. Ale się na szczęście domyślił. Ugotowałam obiad!
Uśmiechnęła się a obok mnie Cris zrobił minę męczennika.
-Siostrzyczko ty moja droga, może lepiej coś się zamówi?
-Ale próbowałam i żyję. Jeszcze. I nawet nie przypalone.
Dziewczyna była z siebie bardzo dumna i szczęśliwa. Ale ja już taka zadowolona nie byłam kiedy dała mi talerz pełen nieokreślonej papki w kolorze niezidentyfikowanym.
-To spaghetti!
Uśmiechnęła się. Dzięki, że mi powiedziała. Nie domyśliłabym się sama. Naprawdę…
-Wiem, że arcydzieło sztuki kulinarnej nie jest, ale podobno liczą się intencje.
-Jeśli chcesz nas potruć to jesteś na dobrej drodze.
Dogryzł jej brat.
-Ha ha ha, bardzo śmieszne. Odezwał się szef kuchni, co nawet wodę potrafi przypalić.
-Ale ja się za gotowanie nie biorę. Nat, a ty umiesz gotować?
-To pojęcie względne.
-To znaczy?
-Umiem jako tako.
-To przy nas i tak świetnie. W domu zawsze gotowała mama, a od niej uczyła się Elma. Katii leniuchowi się nie chce uczyć.
-Mi też się nie chciało. Dopiero na kampusie nauczyłam się robić porządne rzeczy, czytaj coś innego niż zupkę instant lub jajecznicę.
-To wiemy, kto jutro gotuje.
-Jutro to mnie tu nie…
-BĘDZIESZ!
Rodzeństwo nawet nie pozwoliło mi dokończyć.

Wieczorem w trójkę śpiewaliśmy karaoke. Po portugalsku. Co z tego, że nic nie rozumiałam. Liczy się zabawa. A ona akurat była przednia. Nauczyłam się czegoś nowego. A co najważniejsze przypomniałam sobie jak to jest być małym, beztroskim dzieckiem. Ja za długo takim stanem się nie cieszyłam, bo chcąc jakoś przetrwać dzieciństwo musiałam wyzbyć się lekkości bytu jak tylko nauczyłam się chodzić i mówić. Inaczej byłabym definitywnie tępiona i skończyło by się samobójstwem w wieku lat piętnastu. Ewentualnie do końca życia byłabym zrzędliwą introwertyczką bojącą się wyjść do ludzi. Jak dziecko autystyczne. A tak jestem kim jestem. Nie wiem co gorsze. Potem do drugiej w nocy graliśmy w twistera. Katia wszystkich rozłożyła na łopatki. Dosłownie. Od upadania bolał mnie tyłek. Cris był nie lepszy i to zapewniło Portugalce ostateczny triumf.


nie czyń drugiemu co tobie niemiłe
bo najpierw jesteśmy ludźmi
szkodzę sobie, ty też możesz

Offline

 

#9 2007-10-24 18:54:42

Chelsea

Grafomanka z wyboru

4210476
Skąd: Zabrze
Zarejestrowany: 2007-08-27
Posty: 873
Punktów :   
WWW

Re: Miss Independent

Rozdział V
Konwersacje piratów drogowych



Byłam tak zaspana, że ledwo otworzyłam oczy. I to bynajmniej nie sama z siebie, tylko z winy budzika natrętnie dzwoniącego nad moim uchem. Trzepnęłam go tak, że spadł i się rozwalił. A po dwóch minutach wstałam. Jako osoba pracująca nie mogę się wylegiwać w łóżku do południa dnia następnego. Zresztą i tak dłużej niż do dziesiątej bym nie wytrzymała. Katia i Cris jeszcze smacznie spali, więc nie chcąc ich obudzić szybko przemknęłam przez piętro i poszłam do kuchni. Jako człowiek, który powiedzenie „czuj się jak u siebie w domu” zawsze chętnie wprowadza w życie nie miałam oporów, żeby zrobić sobie na śniadanie kanapki i kawę. Wzięłam swój telefon i zadzwoniłam do Kim, która pewnie chce mnie zabić za to, że się nie odzywałam. Po czterech sygnałach usłyszałam jej głos w słuchawce.
-Halooo?
-Cześć Kimberly, też się cieszę, że cię słyszę.
-NATALIE Ty ŁOSIU! NOGI CI Z DUPY POWYRYWAM ZA TO, ŻE PRZEZ DWA DNI NIE DAWAŁAŚ ZNAKU ŻYCIA!!! JUŻ MYŚLAŁAM, ŻE CIĘ JAKIŚ ZBOK W ROWIE POĆWIARTOWAŁ! CZEMU NIE ODBIERAŁAŚ TELEFONÓW?!
-Jak już wspomniałam też się cieszę. Nikt mnie nie zgwałcił, nikt mnie nie poćwiartował, nikt nie przestrzelił mi śledziony. Żyję, siedzę, egzystuję. Telefonów nie odbierałam, bo albo nie słyszałam dzwonka, albo byłam zajęta. Tak się składa, że znalazłam pracę. Za mieszkaniem się rozglądam, ale póki co mieszkam z takim portugalskim rodzeństwem. Jak tam mój ulubiony rektor?
-Marudzi, że jesteś impulsywna, i że coś by z ciebie wyrosło, gdybyś została pod jego skrzydłami.
-A niech sobie gada… Mi w Manchesterze jest dobrze. Na razie. A żadne zmiany na gorsze się na razie nie zapowiadają.
Po drugiej stronie słuchawki rozległo się teatralne westchnienie.
-Co to za praca o której wspomniałaś?
-Nie wiem jak to powiedzieć…
-Nie jest to nic niemoralnego?
-Kim, za kogo ty mnie masz?
-Za nikogo. Tak mi do głowy przyszło.
-Jestem czymś w rodzaju asystentko-sekretarki jeśli wiesz co mam na myśli.
-Nie wiem. Ale twój tok myślenia jest tak zawiły, że Einstein by tego nie zrozumiał.
-Nie przesadzaj. Biegam po kawę, opowiadam dowcipy i rezerwuje bilety lotnicze dla dwudziestu kilku osób. Teraz rozumiesz?
-Względnie. A co to za portugalskie rodzeństwo?
-Taki tam piłkarz z siostrą. Nazwisko nic ci nie powie, bo na piłce znasz się mniej niż ja na hodowli groszku pachnącego.
-Ale wiem, że Hiszpania jest mistrzem świata!
-Włochy są mistrzami…
-Byłam blisko, że ktoś z południa Europy…

Korzystając z ładnej jak na środek października pogody i tego, że Kat i Cris śpią, do pracy poszłam pieszo. Po drodze wstąpiłam do piekarni i kupiłam bajgle, bo od urodzenia jestem głodomorem. Chwała mi za to, że mam szybki metabolizm. Inaczej moje gabaryty byłyby takie jak u szafy czterodrzwiowej. Konsumując prawie wybiłam sobie zęby, bo potknęłam się na wystającej płytce chodnikowej. A pani Gordon z przedszkola zawsze powtarzała
-Natalie, ty uważaj jak i gdzie chodzisz, bo kiedyś naprawdę sobie zaszkodzisz!
Nie słuchałam. W połowie drogi doszłam do wniosku, że dalej nie chce mi się iść i pojadę metrem. Pojechałam. Na nie ten koniec miasta, o który mi chodziło. Mnie powinni zamknąć na wsi, gdzie największą atrakcją jest kapliczka. Może wtedy bym się nie gubiła. Punkt dziewiąta wbiegłam zdyszana na stadion, gdzie trwała już rozgrzewka.
-A Natalie znowu punktualna co do sekundy!
Uśmiechnął się trener. Gdyby wiedział do czego musiałam się posunąć, żeby dojść ze stacji na stadion… Niezbędne okazało się pożyczenie deskorolki od dwunastolatka ze spodniami opuszczonymi do kolan. Na początku się rzucał, ale obiecałam, że dam mu najprawdziwszy autograf Wayne’a Rooneya, jak ją przyjdzie odebrać o 12.30. Zgodził się.
-I co o tym sądzisz
-Ja??? No… Eee… Nie mam zastrzeżeń…
-To dobrze. A wiesz chociaż o czym mówiłem?
-Nie mam zielonego pojęcia. Myślałam o deskorolce, która musze oddać pewnemu trzynastolatkowi.
Trener popatrzył się na mnie dziwnie z rozbawionym wyrazem twarzy.
-Myślałem, że gustujesz choć w trochę starszych facetach…
-Ja?
-Dziewczyno, chodź lepiej poznać te piłkarzyny zanim mi wszystkie piłki w trybuny wykopią.
Posłusznie poszłam za pracodawcą. Jak na komendę piłkarze ustawili się w dwuszeregu i z wyczekującym spojrzeniem wpatrywali się w swojego trenera.
-Chłopaki, to moja asystentka. Natalie… Jak ty masz na nazwisko?
-Stuart, panie trenerze.
Zamiast mnie odpowiedział Ronaldo. I dobrze, bo ja musiałam przetworzyć pytanie.
-A ty skąd to wiesz?
-Ona u mnie mieszka.
Trener, że pozwolę sobie użyć słownictwa młodzieżowego złapał zawias, a reszta drużyny zaczęła produkować dźwięki podobne do „uuu”.
-Ale to tylko przejściowo.
-Rozumiem…
Ferguson nadal wyglądał na zaskoczonego.
-No więc Natalie, to są chłopaki, chłopaki to jest Natalie. A Bardziej szczegółowo Edwin, Gary, Patrice…
Przez następne pięć minut trwała prezentacja. Potem trening toczył się normalnym torem, a ja siedziałam przy swoim nowo otrzymanym służbowym laptopie i sprawdzałam wszystkie porządne hotele w Sheffield, gdyż iż ponieważ pojutrze w ramach trzynastej kolejki Premiership miał się odbyć mecz na Bramall Lane między gospodarzami, a Manchesterem United. O 12 znalazłam porządną ofertę, zarezerwowałam w cholerę miejsc (dla każdego gracza miał być osobny) i upewniłam się, że autokar drużyny nie jest zepsuty. A potem chłopaki pognali do szatni. Musiałam jeszcze załatwić autograf dla chłopaczyny od deskorolki. Stałam więc jak kołek przed wyjściem. Widziałam trzynastolatka, który gapił się na mnie zza szyby z wyrzutem. W końcu Wayne wyłonił się zza zakrętu.
-Wayne, słuchaj, mam do ciebie prośbę.
-Do mnie?
-Gdybym miała do kogoś innego to nie prosiłabym ciebie.
-No w sumie tak.
-Widzisz tego chłopaka za szybą.
-Widzę.
-Rano prawie bym się spóźniła, ale pożyczyłam od tego małego – wskazałam palcem na chłopaka, który otworem gębowym szorował szybę i patrzył się na piłkarza – deskorolkę. Szkopuł tkwił w tym, że nie chciał mi jej dać z dobrej woli i musiałam go przekupić. I potrzebuje twojego autografu. Ej, co cię tak śmieszy? Ja mówię poważnie.
-Nie powiem, udała się dziewczyna Crisowi…
Powiedział przez śmiech.
-nie jestem jego dziewczyną!
-Nie? A tak to wyglądało?
-Co wyglądało?
-Akcja z mieszkaniem.
-Znam po prostu jego siostrę, która biednej dziewczynie wyrzuconej ze studiów z dobrej woli zaproponowała nocleg.
-Wyrzuconej ze studiów? A za co to?
-Powiedziałam kilka słów za dużo rektorowi.
-Zdarza się. Tam jest den delikwent od autografu?
Mały nadal ślinił szybę.
-No.
Wayne rozbawiony wyszedł do małego, który prawie narobił w swoje szerokie spodnie ze śmiechu, a ja mu po drodze podziękowałam. Oddałam deskorolkę i ruszyłam przed siebie. Po odejściu na jakieś dwadzieścia metrów dobiegł do mnie Rooney.
-Idziesz pieszo?
-Jeśli trafię na stację, to pojadę metrem.
-Podwiozę cię.
-No coś ty, nie będę ci robic problemu.
-A jaki to tam problem? Chodź. Tylko ostrzegam, że czasem jeżdżę zbyt… brawurowo. To chyba dobre słowo.
-Ja za kierownica siedziałam raz w życiu. Też jechałam brawurowo. Przez całą jazdę instruktor odmawiał różaniec, a kiedy skończyłam i wyszłam samochodu z przerażeniem zaczął krzyczeć: „Szatanie, nie dotykaj więcej kierownicy!”. I to by było na tyle.
-Naprawdę?
-No…
-Nawet karty rowerowej mi nie chcieli dać, bo na każde pytanie z serii „kto ma pierwszeństwo” odpowiadałam, że ja.
-No to się nie dziwię. Pewnie rodzice nie mieli z tobą łatwo.
-W ogóle nie mieli.
Chłopak popatrzył na mnie zdziwiony przekręcając kluczyk w stacyjce.
-To znaczy?
-To znaczy, że rodzice mnie nie wychowywali. Nie mieli jak. Bo tak się złożyło, że ojciec zmarł, jak matka była w ciąży. A mama zmarła po porodzie w windzie.
-Przepraszam.
-Nie ma za co. Przyzwyczaiłam się. Jak się kogoś nie zna, to się za nim nie tęskni.
-Wychowywała cię jakaś babcia, czy ciotka?
-Dobrze by było, ale nie. Do ukończenia pełnoletności tkwiłam w domu dziecka. Co w sumie nie było takie złe, bo przynajmniej zawsze miałam z kim spędzać czas. Ale chyba opiekunki wolałyby, żebym trafiła do jakiejś ciotki mohera.
-Czemu?
-Twierdziły, że jestem zdemoralizowana, nic ze mnie nie wyrośnie, sprawiam same problemy, ogólnie jestem zakałą ludzkości i trafię do więzienia z tymi równie nieznośnymi chłopcami z ośrodka. Nie ma to jak ciepło rodzinnego ogniska, nie?
-A co studiowałaś?
-Historię sztuki. Mogłabym zostać na przykład kustoszem muzeum… Co prawda wolałabym tylko malować, ale z tego nie zawsze da się żyć.
-Ja tak kiedyś myślałem o grze w piłkę.
-To widocznie źle myślałeś. Bo nie wyglądasz na takiego, co mieszka w lepiance i rozbija się furmanką.
-Ty też nie.
-Ale nie mam ani samochodu, ani mieszkania. Drugie mam nadzieję wkrótce zmienić. A pierwsze raczej mi się nie przyda bo nikt przy zdrowych zmysłach nie wypuści mnie na ulicę za kierownicą…
-Też mi się tak zdawało. Ale prawko dostałem. Tylko do tej pory miałem dwa wypadki i sześć stłuczek.
-Nie dziwie się. Odkąd siedzę w tym samochodzie osiem razy złamałeś przepisy.
-Tak?
-No. Ale widzę, że cię to nie obeszło. I dobrze. Gdybym ja miała się przejmować wszystkim, co zrobiłam mimo zakazu, to by mi życia zabrakło.
-A taka potulna się na stadionie wydawałaś…
-Ja? Chyba śnisz!
Samochód z piskiem opon zatrzymał się przed moim tymczasowym domem. A ja wysiadłam potykając się o krawężnik.


nie czyń drugiemu co tobie niemiłe
bo najpierw jesteśmy ludźmi
szkodzę sobie, ty też możesz

Offline

 

#10 2007-10-24 18:56:56

Chelsea

Grafomanka z wyboru

4210476
Skąd: Zabrze
Zarejestrowany: 2007-08-27
Posty: 873
Punktów :   
WWW

Re: Miss Independent

Rozdział VI
Od świetnej kumpeli do wyrachowanej suki w trzy minuty

]

Siedziałam z rozłożoną na kolanach gazetą i popijałam herbatę. Czerwonym markerem zaznaczałam oferty, które mogłyby mnie zainteresować. Uzbierało się ich sześć. Katia i Cris oglądali telewizję komentując przy tym każde słowo głównej bohaterki (piękna osiemnastoletnia meksykańska pielęgniarka, która uratowała peruwiańskiego przywódcę rebelii i ukrywa swoja miłość do niego ze względów politycznych). Po przeczytaniu całej gazety ulotniłam się do kuchni, żeby szloch pielęgniarki Himeny nie przeszkadzał mi w rozmowie z właścicielem mojego potencjalnego lokum.
-Halo?
Po wystukaniu pierwszego numeru z ogłoszenia usłyszałam niski, damski głos.
-Dzień dobry, nazywam się Natalie Stuart, Dzwonie w sprawie mieszkania…
-Natalie Stuart, która mieszkała w domu dziecka?
-Tak, ale co…
-Nie poznajesz mnie?
-Nie?
-Byłam twoja opiekunką!
-Pani Hopkins?
-Tak, dokładnie. Myślałam, że jesteś na studiach!
-Byłam.
-To znaczy, że już nie jesteś?
-Dokładnie. Ale nie czas na rozmowy o tym, jak to sobie zmarnowałam życie. Zadzwoniłam w sprawie mieszkania i tego się trzymajmy.
-No dobrze…
Opisywanie dwupokojowego mieszkania w centrum pochłonęło ja całkowicie. Po starej znajomości zgodziła się nieznacznie obniżyć czynsz i umówiłyśmy się na jutro popołudnie. Z wesołą nowina na ustach wbiegłam do salonu prawie tracąc zęby po spotkaniu ze ścianą.
-Chyba mam mieszkanie!
Krzyknęłam tak, że zupełnie zagłuszyłam wyznanie miłosne Peruwiańczyka Armando.
-Czyli, że się wyprowadzasz?
-Czyli, że się NAJPRAWDOPODOBNIEJ wyprowadzam, droga Katio.
Wyszczerzyłam się do kanapy.

Tym razem nie szłam do pracy pieszo. Bo szczerze mówiąc w ogóle nie jechałam dzisiaj do pracy. Nie dlatego, że mi się nie chciało, tylko dlatego, że jutro jechałam w Anglię na mecz. Dokładniej do Sheffield. Siedziałam sobie w kuchni pijąc kawę i czytając książkę („1001 sposobów na upieczenie placków po węgiersku”) kiedy do wyżej wymienionego pomieszczenia weszła Katia z … walizką.
-Po co ci te toboły?
Spytałam.
-Dzisiaj wyjeżdżam.
-Co!?
Połowę kuchni oplułam kawą.
-Wracam do Portugalii. Muszę. Szkoła. Jest środek listopada!
-No ale..
-Nie ma żadnego ale. Chodź się pożegnać.
Rzuciła mi się na szyję. Była ode mnie o pół głowy niższa, więc musiała stanąć na palcach.
-Dbaj mi o Crisa, pisz e-maile i w ogóle się trzymaj.
Uśmiechnęła się szeroko, a ja to odwzajemniłam. A w środku się we mnie gotowało. Menda patentowana mi nie powiedziała! I co teraz? Będę tu tkwiła sama jak palec! Chciałam chwycić tasak i pozbawić Portualkę głowy, kiedy po schodach zszedł Cris. Nie potrzebuje świadków podczas dokonywania pierwszego morderstwa.
-To jedziemy! Natalie, jedziesz z nami na lotnisko?
-W sumie…
Ubrałam rozczłapane buty i ubrałam kurtkę. Nie lubię listopada. Bo nigdy nie ma się co ubrać. Albo jest ci za zimno, albo za ciepło i tak w kółko Macieja. A na dodatek dni są cholernie krótkie i późno wstaję. Jak na mnie. Bo w czerwcu potrafię się zerwać o piątej. Bo mi słońce na oczy świeci. Wsiadłam do tyłu samochodu. Cristiano, który jeździł zawsze zgodnie z przepisami, stał czterdzieści minut na podjeździe, aż mu nic  nie będzie przeszkadzało we włączeniu się do ruchu. Facet no, ja nie mam całego dnia. Popołudniu idę oglądać mieszkanie. Droga na lotnisko, która normalnemu kierowcy zajęłaby godzinę u Crisa trwała trzy. Bo nie wyprzedzał (dwadzieścia minut  jechaliśmy za furmanką),zatrzymywał się nawet na zielonym świetle (a nóż zaraz zmieni się na pomarańczowe), a na dodatek cały czas jechał 40  kilometrów na godzinę.

Pożegnałam się z wyrodną Katią. W głowie mi się nie mieści, że nie powiedziała mi o wyjeździe! Wyrachowana małpa. Z nieszczęśliwą miną wsiadłam do samochodu. Tym razem jechaliśmy tylko 2 i pół godziny, bo nie spotkaliśmy żadnej furmanki. Ledwo zdążyłam na oglądanie mieszkania. Pani Hopkins przywitała mnie herbatką i ciastem. Od kiedy jest taka miła? Ostatnim razem jak się widziałyśmy mówiła mi, że marnuję sobie życie i trafię do kryminału przed dwudziestką. Cóż, jeszcze nie trafiłam. Usiadłam na miękkiej kanapie w różyczki śledzona dwoma szarymi oczami za grubymi szkłami okularów.
-Natalie Stuart… Moja „ulubiona” wychowanka… Nawet nie wiesz jak w Summersie zrobiło się pusto, kiedy odeszli chłopcy, a potem ty. Zresztą jak oni odeszli, to ciebie za często nie widywałam… Zawsze musiałaś robić wszystko na przekór. Zapewne to jest powodem twojego wyrzucenia ze studiów, prawda?
-Powodem jest zbyt duże ego rektora.
-I jak zwykle w innych tkwi problem… No cóż, nie będę robić ci wykładów umoralniających. To i tak nic nie da…
-Dokładnie! Jestem zdemoralizowana, zdeprawowana, bezczelna, uparta, pyskata i zarozumiała. A na dodatek zupełnie niereformowalna.
-Ty to powiedziałaś.
-A pani to miała na myśli, czyż nie?
-Natalie, Natalie, Natalie… Pokażę ci to mieszkanie.
Wstała, a ja zaraz za nią. Pokazała mi mieszkanko. Nie powiem, żeby było złe. I nie za duże opłaty, a to dla mnie bardzo ważne. Musiałam tylko zatroszczyć się o meble i już.
-Więc jak?
-Mam niedaleko do pracy, nie jest drogo, nie śmierdzi i jest bieżąca woda. Jestem za.
-To dobrze. Powiedz mi… Potrzebujesz tego mieszkania od zaraz?
-Jutro wyjeżdżam i wrócę dziewiętnastego. Czyli pojutrze. Więc niezupełnie.
-Świetnie. To jak podpisujemy umowę?

Pojutrze wprowadzę się do własnego mieszkania. Tak, tak, tak! Stanę się stuprocentowo niezależna. W myślach już układałam meble i malowałam ściany. Z półprzytomnym uśmiechem szłam ulicą w kierunku domu Crisa. Zaczynam się orientować w tym mieście. Kilka lat temu było inaczej… No ale nie czas na wspominki. Przeszłam przez ulicę prawie wchodząc pod samochód. Kierowca mnie wyklinał, a ja, urodzona dyplomatka, pokazałam mu środkowy palec. Jestem w zbyt dobrym humorze, żeby wdawać się w bójki z jakimś półprzytomnym facetem po czterdziestce. Odjechał swoim gratem zostawiając mnie w spokoju. W końcu. Ciekawe gdzie są moi znajomi z Summersie… Matt, Joel, Dave, Pete, Harry, Malcolm i cała reszta ekipy… Nie zapominając o Hilary i Mariett. Tęsknię za nimi. Kiedy chłopcy osiągnęli pełnoletniość uciekałam, żeby spędzić z nimi trochę czasu… A potem poszłam na studia i kontakt się urwał. Szkoda, bo oni naprawdę byli dla mnie jak bracia. A Hil i Mariett jak siostry. Tylko że one były siostrami Gary’ego, a ten jak dobił do osiemnastki wyjechał za ocean ciągnąc je za sobą. To, że wtedy miałam trzynaście lat, to szczegół. Po ich wyjeździe totalnie się schłopczyłam, że się tak niegramatycznie wyrażę. I zaczęłam sprawiać największe kłopoty wychowawcze. Robiłam głupoty, jakich teraz się wstydzę. Nie wszystkich ale niektórych… Gdyby nie Pete to ostałabym czternasto i pół letnią narkomanką szukaną przez policję. A tak… Jeśli jeszcze kiedyś go spotkam, to mu podziękuję. Robiłam to dużo razy, ale… Nieważne. Doszłam do domu Crisa i depcząc trawnik weszłam do środka. Ten siedział w salonie oglądając portugalską telewizję i jedząc landrynki.
-Mam mieszkanie!
Krzyknęłam tak, że aż podskoczył w miejscu rozsypując słodkości wokół siebie.
-Co?
-Mam mieszkanie. Wprowadzam się pojutrze.
-Czyli nie będziesz już tu mieszkać?
Pokiwałam przecząco głową.
-Szkoda… Parzysz dobrą kawę.
-Bywa. A ty znowu oglądasz film o pielęgniarce Himenie?
-Nie. Tym razem były komandos musi uratować świat przed zagładą, bo groźny gangster chce spuścić na Pentagon bombę atomową!
-Taa? Fascynujące.
Poszłam do kuchni zająć się przygotowywaniem karmelu, od którego ostatnimi czasy zaczynam się uzależniać. Po odszukaniu składników w niezbadanych odmętach Crisowej lodówki wrzuciłam masło, cukier i mleko na patelnię. Po jakimś czasie masa zaczęła bulgotać, a potem gęstnieć. I już. Z miską gorącego karmelu poszłam do salonu patrzeć na amerykański film z portugalskim lektorem o byłym komandosie, który musi uratować świat przed zagładą etc.
-Co to jest?
Portugalczyk dorwał się do mojego mozolnie przygotowywanego smakołyku.
-Karmel.
-Pycha!
Po pięciu minutach została mi tylko miska do umycia. Ja wiem, że sportowcy muszą mieć dużo energii i tak dalej, ale czy mogli by się odwalić od mojego żarcia? Widocznie nie.
-Zrób jeszcze. Proszę…
Teatralnie przewróciłam oczami i poszłam do kuchni. Scenariusz podczas konsumpcji byłby pewnie taki sam, gdyby nie moja wrodzona inteligencja, która podpowiedziała mi, żeby tym razem masę rozłożyć do dwóch misek. W międzyczasie były komandos zabił groźnego gangstera i uratował świat przed zagładą i nikt nie chciał spuścić bomby na Pentagon. Wzruszająca historia… Odcisnęła piętno w mojej delikatnej psychice…
-Natalie?
-Tak?
Po filmie przełączyliśmy na angielską telewizję gdzie zaczynał się program z cyklu „Wybacz mi”.
-Nic.
-Aha.
Na ekranie kobieta po pięćdziesiątce chciała przeprosić swojego sąsiada za to, że woda, którą podlewała kwiatki na swoim balkonie kapała na szybę jego samochodu i miał zacieki na przedniej szybie. Straszne. Nie wiem jak mogła żyć ze świadomością, że tak kogoś krzywdzi! A na serio, nie mają co puszczać w tej telewizji? Wolałabym już powtórki „Boba Budowniczego”. Zawsze byłam fanką betoniarki.
-Natalie?
-Tak?
-Zresztą… Nieważne.
Program wpędził mnie w chandrę pod tytułem „Dokąd ten poryty świat zmierza”. A z Summerside wyniosłam niezawodne remedium na wszelakie dolegliwości psychologiczne. Lekarstwo niezbyt wyszukane… No ale cóż.
-Cris?
-Tak?
-Jesteś abstynentem?
-No nie…
-To dobrze.
-Jutro jedziemy wcześnie rano, prawda?
-O ósmej.
-To w sumie nie tak wcześnie...
-Co ty chcesz zrobić?
-Ja?... No w sumie nic, nie żebym ja jakaś zdemoralizowana była, ale taka przygnębiająca ta telewizja…
Chłopak chyba mnie zrozumiał, bo wstał i wyjął z barku portugalskie wino.
Jeśli chodzi o ten gatunek alkoholi, to bardziej jestem obeznana w tych tanich, owocowych, powszechnie zwanych jabolami.
-Nie upijesz się tym. Ja zresztą też nie. Miałem cię za stateczna abstynentkę…
Nie dokończył, bo wybuchłam niepohamowanym śmiechem.
-Ja? Abstynentką? Chyba nie w tym wcieleniu. Zresztą pokaż mi jednego dzieciaka z Summerside, który nigdy nie pił… Jeśli dodam, że opiekunki miały mnie za najbardziej zdeprawowaną, zdemoralizowaną i niepoprawną wychowankę, to sobie wyobraź co się tam działo.
-Serio?
-Serio serio.
-Nie powiedziałbym…
-Teraz już tak.

Zapewnienia Crisa, że tym się nie upijemy trochę minęły się z rzeczywistością, bo po opróżnieniu butelki lekko i przyjemnie szumiało nam w głowach.
-Natalie?
-Tak?
-Ładne masz oczy. Zielone. W Portugalii wszyscy mają brązowe.
-A wiesz, że ja angielką jestem tylko w połowie?
-Nie.
-Moja mama była z kontynentu. Z Polski, dokładniej rzecz ujmując.
-Byłem kiedyś w Polsce.
-I jak?
-Dobre jedzenie, ale zimno.

-Jak byłam mała oglądałam smerfy.
-Ja zawsze wolałem muminki.
-Nie znasz się.

-Idę spać.
-Na podłodze?
-To podobno zdrowe na kręgosłup.
I zasnęłam w stanie lekko wskazującym na spożycie.


nie czyń drugiemu co tobie niemiłe
bo najpierw jesteśmy ludźmi
szkodzę sobie, ty też możesz

Offline

 

#11 2007-10-26 11:23:48

Gosiaczek:)

Pisarz

6625380
Call me!
Skąd: Wrocław
Zarejestrowany: 2007-08-29
Posty: 125
Punktów :   
WWW

Re: Miss Independent

No i czekam na dalszą część, bo i tak teraz czytam od początku drugi raz....


Odi te amo....

Offline

 

#12 2007-10-26 18:23:33

Chelsea

Grafomanka z wyboru

4210476
Skąd: Zabrze
Zarejestrowany: 2007-08-27
Posty: 873
Punktów :   
WWW

Re: Miss Independent

Rozdział VII
Mała nutka dekadencji



W całym domu było miło, cicho i cieplutko. Zwinięta w kłębek spałam na fotelu śniąc o wyprzedaży wiertarek udarowych w Lidlu, kiedy ta idylla została przebrana przez krzyk Cristiano rodem z horroru produkcji amerykańskiej.
-NATALIE  JEST ZA PIĘTNAŚCIE ÓSMA!
- Ja nie chcę cukru kryształ kilogram za funta…
-NATALIE! JAKI CUKIER?! ZA PIĘTNAŚCIE MINUT MAMY BYĆ POD STADIONEM!
-Że jak?
-Nijak. Wstawaj, pakuj się, ubieraj, cokolwiek!
Półprzytomna wstałam z fotela, wzięłam ubrania i poszłam do łazienki. Po pięciu minutach wyszłam w pełnym rynsztunku, a Cris latał po całym domu wrzucając do torby wszystko, co nawinęło mu się pod ręce.
-Trener mnie zabije, trener mnie zabije, trener mnie zabije…
Powtarzał pod nosem litanię, a ja, mądra dziewczyna, zadzwoniłam po taksówkę…
-Kurwa! Nie mogę prowadzić!
Zaklął potykając się o mój plecak.
-Spokojnie, zadzwoniłam po taksówkę.
-Jesteś cudowna!
Wybiegł na podjazd zostawiając odkręconą wodę w łazience. To się nazywa histeria. Rozumiem, że jest w stanie lekko nietrzeźwym i się stresuje, ale bez przesady. W końcu „tym winem nie można się upić”. W końcu załadowaliśmy się do samochodu i biedny taksówkarz zawiózł nas pod stadion. Biedny dlatego, że Cristino przez całą drogę krzyczał, że facet jedzie za wolno. Odezwał się król szos wiejskich. Punkt ósma zatrzymaliśmy się pod stadionem.
-Trener mnie zabije, trener mnie za…
-Zamknij się w końcu. Nikt nie dowie się, że cokolwiek piłeś.
Popatrzył na mnie z miną zbitego psa.
-Wiem, co robię – powiedziałam cicho, a głośniej dodałam – Dzień dobry trenerze!
-Natalie jak zwykle punktualna co do sekundy!
-To chyba nieźle, prawda?
-Prawda prawda. Wskakujcie do autobusu. Eee… Natalie, czy puchate papcie to twoje normalne obuwie?
Spojrzałam na swoje stopy, z których uśmiechały się do mnie dwa włochate króliki z oczami z guzików.
-No nie…
Cała ekipa wybuchła śmiechem, a ja rozsiadłam się koło trenera.
-No więc moja droga panno Stuart, dojazd trochę nam zajmie. Mecz jest o czwartej, czyli mamy osiem godzin. Zameldujemy się, zjemy porządny obiad, potem trochę czasu wolnego i idziemy trochę potrenować. Jakiś prysznic, ubranie świeżych strojów i mecz. Potem wracamy. Rano o dziewiątej śniadanie pakujemy się powrotem i o wpół do jedenastej ruszamy z powrotem. Zapamiętasz?
-Nie zapamiętam. Dlatego sobie zapisałam.
Pomachałam zagryzmolonym rachunkiem za bajgle.
-Mądra dziewczyna.
-Się wie.

Z trenerem rozmawiało mi się jakoś dziwnie lekko i nie zauważyłam kiedy zajechaliśmy pod hotel w Sheffield, który sama rezerwowałam. Chłopcy jak prawdziwi mężczyźni rzucili się do wyjścia depcząc po sobie wzajemnie i wzbijając tumany kurzu w powietrze. W sumie mi to nie przeszkadza. Przyzwyczaiłam się. Grzecznie i po cichutku wyszłam z autobusu potykając się o własne nogi. Przed trwałym uszkodzeniem mojego jakże pięknego oblicza uratował mnie Vidic znajdujący się w pobliżu. Właściwie to sama na niego wpadłam i chcąc nie chcąc Serb mnie złapał.
-Od kiedy to dziewczyny same wpadają w ramiona facetów, co?
-Od kiedy wychodzenie z autobusu stało się śmiercionośne.
Uśmiechnęłam się do obrońcy i stanęłam na własnych nogach.
-Nie romansujcie tak, bo się Cristiano zazdrosny zrobi.
-Słyszałem to Michael!!!
-Że ja?
Carrick zrobił minę niewiniątka.
-On nie ma powodów, ani prawa, żeby być zazdrosnym.
Wyjaśniłam byłemu graczowi Tottenhamu.
-To wy nie ten teges?
-My nie ten teges.
-Aaa…
Po krótkiej rozmowie uświadamiającej poszłam do wołającego mnie trenera. Przedarłam się przez grupę piłkarzy i kilku członków sztabu szkoleniowego. Stanęłam na marmurowej posadzce w hotelu przy hebanowym kontuarze w recepcji.
-Natalie, załatw odbiór kluczy. Ja nie umiem z tymi ludźmi rozmawiać.
Spojrzał na stojącą za ladą wysoką szatynkę w uniformie.
-Przedwczoraj rezerwowałam hotel dla zawodników Manchesteru United…
-Tak, tak, pamiętam! Pokoje od 310 do 331!
-Dokładnie…
Odebrałam stosik dwudziestu jeden kart magnetycznych i rozdałam chłopakom. Ci udali się w kierunku windy tachając swoje torby. Ja, jak na damę przystało, pozwoliłam żeby mój bagaż niósł boy hotelowy. W końcu za to mu płacą, prawda?

Rzuciłam się na miękkie łóżko w pokoju numer 318 i zatopiłam się w zimnej, satynowej pościeli. Nigdy nie nocowałam w hotelach. A na pewno nie TAKICH. Wszystko było stylowe i dekadenckie. Jakby z innego świata. Od połysku bolały mnie oczy, a zdobienia były przytłaczające. W sumie wolałam zarezerwować bardziej nowoczesny hotel, ale trener nalegał na taki. Słowo szefa jest święte. Poszłam do wypucowanej na błysk łazienki. Jak w pałacu! Upajając się własnym, rozczochranym odbiciem w wielkim lustrze wyobraziłam sobie, że jestem jedną z bohaterek „Mody na sukces”. Masakra. Rozwijające przemyślenia przerwało mi donośne pukanie do drzwi. Otworzyłam z rozmachem prawie się nimi uderzając. Za progiem stał uśmiechnięty Wayne z resztą gromadki.
-Idziesz na obiad?
Spytał, a gdzieś z tyłu dało się słyszeć burczenie brzucha.
-No jak nie, jak tak!
Chciałam zamykać drzwi, kiedy z tyłu odezwał się Paul.
-W TYCH butach?
Wskazał na moje uchate papce, których nadal nie przebrałam.
-Fakt.
Szybko je zdjęłam i zastąpiłam znoszonym obuwiem tekstylnym w gwiazdki. Teraz spokojnie mogłam pójść do przyhotelowej restauracji pod eskortą szesnastu atletów. Wszyscy, bez wyjątku, rzucili się na jedzenie jak sępy na padlinę. Ja kulturalnie nałożyłam sobie masę jedzenia i zrobiłam więcej miejsca przy szwedzkim stole tym głodomorom.
-No co, nie jadłam śniadania!
Uprzedziłam pytanie Edwina, którego mina wyrażała zupełne zdziwienie, że tyle zmieści się w moim żołądku. Balansując między krzesłami usiadłam przy czteroosobowym stoliku. Po chwili dosiedli się do mnie Gary, Paul i Ryan.
-Nie przeszkadzamy?
Spytał Walijczyk.
-No coś ty. Aż dziwne, że tak szybko odeszliście od tego bufetu.
Spojrzałam za ich plecy na Tomka i Wayne’a kłócących się o ostatniego kotleta jagnięcego.
-Musimy mieć dużo energii!
Uśmiechnął się Gary wbijając widelec w sporej wielkości kluskę. Chłopaki okazali się bardzo sympatyczni i opowiedzieli mi o każdym zawodniku po kolei.
-Cris to żartowniś, ale lekko narcyzowaty. Strasznie porządny i ambitny. Jak mu coś nie wychodzi okropnie się wścieka. I ma obsesję na punkcie swoich włosów. Nigdy nie zrobił czegoś, czego nam nie było wolno. Nie spóźnia się…
Opowiadał Gary, ale potem przerwał mu Paul.
-To zupełne przeciwieństwo Wayne’a, który notorycznie się spóźnia, a do fryzjera chodzi raz na ruski rok. Ale razem z Crisem robią nam żarty w szatni i poza nią. Pamiętam jak kiedyś na imprezie Mikael lekko zabalował.
-Lekko… Stać prosto nie umiał.
Wtrącił się Ryan, a Scholes kontynuował.
-W każdym bądź razie Cris i Wayne wycieli mu numer. Cris, który nie pił, przepakował mu samochód do jego własnego garażu. Mikael wytrzeźwiał poszedł do domu Ruuda, gdzie była bibka. Jak zobaczył, że nigdzie nie ma jego samochodu prawie dostał zawału. Chciał dzwonić na policję, krzyczał, miotał się. Każdy wiedział, że auto to jego obsesja. I zadzwonił na policję. Jak zobaczyli samochód w garażu to była afera…
-Dokładnie! Na treningu przez pół godziny gonił chłopaków, żeby im dokopać.
Dopowiedział Gary przełykając kawałek pieczeni.
-Oni się dobrali… I Wayne ma kogoś, kto go wyciąga półprzytomnego z imprez i wybija mu z głowy jazdę samochodem w takim stanie. Zresztą on nawet na trzeźwo jeździ jak pijany…
-Nie jest tak źle. Według mnie jazda z Crisem - fanem nie wyprzedzania, zatrzymywania się nawet na zielonym świetle i tak dalej jest o wiele gorsza.
-Masz porównanie?
-Jechałam z obydwoma. I jak Cristiano dwadzieścia minut jechał za furmanką to myślałam, że krew mnie zaleje.
Moi współtowarzysze w obiadowaniu zaśmiali się, a inni spojrzeli się na nasz ubrudzony sałatką Ryana stolik. Talerz mu się przechylił, jak wracał z dokładką.

Po obiedzie każdy poszedł do siebie, na jak to określili „przedmeczowy wypoczynek”. Ja wróciłam do swojego pokoju i z plecaka wygrzebałam służbowego laptopa. Weszłam na skrzynkę i wzięłam się za pisanie e-maila do Kimberly, która pewnie umiera z tęsknoty do mnie.
Kim, ty łosiu,
Właśnie leżę na wodnym łóżku w jednym z najlepszych hoteli w Sheffield. Za ścianą w marmurowej łazience mam jacuzzi i stosy olejków eterycznych. Spytasz co ja tu robię? Pracuję. Czasem mi się wydaje, ż wydalenie ze studiów wcale nie jest taką tragedią. Wieczorem jest mecz. Cały obejrzę sobie siedząc obok trenera. Oglądaj Sky Sports. Może zobaczysz mnie w telewizji?
Znalazłam mieszkanie! Wprowadzam się pojutrze. Wiesz czyje ono jest? Mojej byłej wychowawczyni z Summerside. Jaki tan świat jest mały… W wyobraźni już maluje ściany. Babka powiedziała, że mogę robić co mi się żywnie podoba. Chyba nie wie, na co się pisze.
Z chłopakami z drużyny mam coraz lepszy kontakt. Są naprawdę fajni. Bez wyjątków. Wczoraj popiłam trochę portugalskiego wina i dzisiaj do pracy przyszłam w papciach. Na szczęście wszystko wyszło na żart i nie zostałam posądzona o brak profesjonalizmu =]
Pewnie umierasz z tęsknoty do mnie w tym Oksfordzie. Cały kampus płacze Pozdrów mojego „ulubionego” rektora. Chyba wyślę mu zdjęcie tego pokoju. Niech zobaczy jak żyje sobie jego była studentka. Ale w końcu każdy może pozwolić sobie na małą nutkę dekadencji, prawda?
Arrivererci
Natalie
Kliknęłam „wyślij” i wiadomość poszła w świat. Sama wzięłam szybki prysznic i przebrałam się na mecz. Na rzęsy nałożyłam tusz i można by rzec, że byłam gotowa. Komórka (zegarka nie posiadam, bo każdy który miałam uległ autodestrukcji) wskazywała, że za dwadzieścia minut jedziemy na stadion. Żeby mi się nie dłużyło pomalowałam paznokcie na śliwkowo. Wyszłam i o równej trzynastej stawiłam się w hallu. Podeszłam do wystraszonego Cristiano.
-Spokojnie facet. Jesteś już trzeźwy.
-Nawet nie wiesz jak się denerwowałem.
-Człowieku, ja maturę zdawałam wstawiona. I zdałam prawie bezbłędnie.
-Żartujesz!
-Nie. Trener mnie woła.
Uśmiechnęłam się do Fergusona przywołującego mnie ruchem ręki.
-No, jak tam nastrój przed meczem?
-Dobrze. W końcu to nie ja gram.
Uśmiechnęłam się szeroko.
-Swoje zadanie wypełniłaś.
-Ja?...
-Tak. Hotel jest świetny, wszyscy są w dobrych humorach…
-Pan wybrał hotel, a humory…
-Dobra, dobra. Nie filozofuj mi tutaj.
-Ja? Filozofować?... No co pan.
Władowałam się do autobusu, który po chwili ruszył w kierunku Bramall Lane.

Nasz wesoły autobus zatrzymał się z piskiem opon pod stadionem. Chłopcy przeszli samych siebie i puścili mnie przodem. Normalnie zaszczyt mnie kopnął. Weszliśmy do środka. Piłkarze poszli do szatni, a ja z kilkoma innymi członkami sztabu za nimi. Dostałam szałową bluzę z wielgachnym herbem Manchesteru na plecach i identyfikator. Żebym bez problemów mogła się poruszać po budynku. Chłopcy wskoczyli w korki i poszli pobiegać, a ja zostałam wysłana po kawę. Nie ma sprawy. Z rogalem na ustach wyszłam ze stadionu pytając ochroniarza o drogę. Ten mi wyjaśnił, a potem coś krzyknął. Nie usłyszałam co, bo przed nosem przejechał mi czarny Aston Martin, który prawie zakończył mój żywot. Przez cały czas ludzie dziwnie się na mnie patrzyli. Mam coś na zębach? Ptak narobił mi na głowę? A tam, nieważne. Kupiłam kawę i zadowolona z siebie ruszyłam w drogę powrotną. Teraz skręcało się w prawo, czy w lewo? Dajemy w lewo. Podejrzanie mała ilość ludzi w wąskiej uliczce mnie nie zaniepokoiła. Może po prostu nie chce im się wychodzić z domów? Znów skręciłam nucąc pod nosem „Yellow Lemon Tree”. Wpadłam na bliżej nieokreślonego osobnika o wzroście około metra dziewięćdziesiąt z ogoloną na zero głową. Kawa cudem się nie rozlała, bo przy śpiewaniu machałam rękami i napój znajdował się w wyciągniętej w bok ręce.
-O, przepraszam.
Zadarłam głowę patrząc na przeszkodę na swojej drodze.
-Uważaj jak chodzisz!
Dryblas spojrzał na mnie z góry. A dwóch, którzy u towarzyszyli zobaczyli moją bluzę. Chyba wiem, co krzyczał ochroniarz.
-Manchester, tak?
-Jak widać.
Kolega wielkolud dziwnie się na mnie spojrzał. A pani Gordon zawsze powtarzała „instynkt samozachowawczy!”.
-Mogę przejść?
Spytałam, próbując osobnika ordynarnie wyminąć. Cisza.
-Nie żebym ja natrętna była, ale mi się spieszy. Więc mógłbyś z łaski swojej mnie przepuścić? Nie? A może jednak? Nie?... Szkoda. Bo nie chciałabym być brutalna, ale tak się składa, że jestem w pracy i muszę do niej wracać i nie mam czasu tutaj bezczynnie stać i… moment, ja tędy wcześniej nie szłam.
Rozejrzałam się dookoła. Wąska uliczka, na której śmierdziało i na której panował półmrok. Ups, pomyliłam drogę.
-Nierozmowni jesteście… To może mnie przepuścicie i nie będę wam więcej przeszkadzała w… staniu.
-Co ty tu robisz, w dniu meczu, w bluzie Manchesteru?
W końcu się odezwali.
-Usiłuje przejść.
-Jesteś sama?
-No… Teoretycznie nie. Nie szukam kłopotów, przepuścicie mnie już, czy będziecie stali jak jelenie i gapili się na mnie? Co to ja jestem, eksponat jakiś?
-Mała, nie rzucaj się tak.
-Nie jestem mała i wcale się nie rzucam tylko próbuje wam wbić do pustych łepetyn proste zdanie: „Przepuśćcie mnie” Nie no, dokąd to w ogóle prowadzi, co? Przesuńcie te wygolone dupy i będzie po problemie. A jak nie, to sama przejdę i już taka miła nie będę.
-Bo co mi zrobisz?
Spytał dryblas. Błąd. Ja mogę zrobić bardzo wiele. Kopnęłam go z całej siły tam gdzie boli najbardziej i czym prędzej wzięłam nogi za pas. Faceci gonili mnie dobre piętnaście minut. Połowa kawy się wylała. A co mnie teraz kawa obchodzi?! Dobiegłam do taksówki i poprosiłam o kurs pod stadion. Samochód ruszył, a ja głośno westchnęłam.
-Wszyscy tutaj są tacy agresywni, czy trafiłam na wyjątki?
-Wyjątki. Ale w takiej bluzie się sama dziewczyna zapuszcza…
-Zdarza się…
Zapłaciłam pięć funtów i wróciłam do trenera. Dałam mu do połowy pusty kubek.
-Czemu połowa?
-Mogę pójść po następną…
-Ale czemu jest tylko pół kubka?
-Biegłam i się wylało.
-Czemu biegłaś?
-Goniła mnie trójka rozwścieczonych kiboli Sheffield, z których jeden dostał ode mnie… nieważne. Iść po jeszcze jedną?
-Nie trzeba… Chłopaki nie podawać sobie tych piłeczek jak dzieciaki z podstawówki!

Trening się skończył i wszyscy świeży i pachnący siedzieli w szatni gryząc paznokcie ze zdenerwowania. Ferguson stał przy niewielkiej tablicy powieszonej na ścianie i objaśniał zawodnikom plan taktyczny.
-Gramy 4-4-2. W ataku Wayne i Luis, dalej Cris…
Przysypiałam na ławeczce z głową opartą o ramię skupionego Edwina. Naprawdę nie obchodzi mnie kto kogo kryje i co ma zrobić Ryan, kiedy będzie rzut rożny. Ja sobie w myślach malowałam ścianę w salonie. Niech będzie, powiedzmy… Dali. Surrealizm pasuje mi do pokoju gościnnego. Z zamyślenia wyrwał mnie okrzyk zawodników.
-To ja wyjdę, przebierajcie się w spokoju.
Uśmiechnęłam się półprzytomnie i wyszłam z szatni. Natknęłam się na lekarza klubowego, który okazał się fanem Renoira. Ja tam za impresjonistami nigdy nie przepadałam. No cóż, podobno o gustach się nie dyskutuje. W końcu zawodnicy ustawili się w tunelu, a potem wyszli na murawę. Ja siedziałam spokojnie na ławce trenerskiej machając nogami i podśpiewując sobie pod nosem „Beautiful day”. Uśmiechnęłam się do zdenerwowanego Crisa, który wyglądał jak sparaliżowany. Na dodatek pogoda była nieciekawa. Cudnie. W drugiej minucie Giggs dośrodkowywał z rożnego. Piłka została wybita. Wróciłam do oglądania czubków własnych butów, ale po jedenastu minutach głośne krzyki kibiców wyrwały mnie z zamyślenia. Spojrzałam na tablicę wyników. 1:0 w plecy.
-Kur… de.
Dokończyłam patrząc na zdenerwowanego trenera obok mnie. Serducho zabiło mi szybciej, kiedy Wayne strzelił, a potem wróciło do normalnego rytmu. Golkiper gospodarzy obronił, a rożny, tym razem wykonywany przez Patrice’a, bramki wyrównującej nie przyniósł. Diabełki jednak nie poddawały się i cały czas atakowały. Kiedy Luis był faulowany w polu karnym wstałam z ławki oczekując karnego. Ale nie. Jeszcze Ryan dostał kartkę za dyskusję. Kij w oko takiemu sędziemu! Cztery minuty później zapomniałam o złości na sędziego bo Gary zagrał do Wayne’a, który bezproblemowo umieścił piłkę w siatce. Zaczęłam skakać jak idiotka, bo przez te pół godziny zdążyłam się wkręcić w mecz. Przez moment moja czupryna mignęła nawet na telebimie. Do końca pierwszej połowy zdążyłam jeszcze wyklinać sędziego i podenerwować się, że Cris dostał żółtą kartkę. Na piętnaście minut wróciłam do dyskusji o impresjonizmie z lekarzem. Motyw z „Gwiezdnych Wojen” przerwał mój wywód o Josephie Turnerze i na murawę znowu wbiegli zawodnicy. Na początku się nudziłam. Potem denerwowałam, bo to szable strzelały. Na szczęście niecelnie. Po nerwach przyszła kolej na… kolejne nerwy tym razem po strzale Crisa, który minął słupek bramki. Roo harował jak wół, a wynik się nie zmieniał. Do czasu. Na kwadrans przed końcem znów popisał się Wayne. 2:1 dla naszych! Znów poskakałam i uśmiechnęłam się szeroko do Evry, który przy golu asystował. Trener trochę się rozpogodził. Mecz toczył się dalej. Ferguson zaczął rzuć nową gumę i zmienił Patrice’a. Przed końcem regulaminowego czasu Cristino spieprzył taką okazję, że nawet moja fizyca z liceum by trafiła. Ale potem mecz się skończył, wszyscy się cieszyli, że wygraliśmy, a ja, schodząc do szatni pokazałam środkowy palec znanemu mi kibolowi z Sheffield.


nie czyń drugiemu co tobie niemiłe
bo najpierw jesteśmy ludźmi
szkodzę sobie, ty też możesz

Offline

 

#13 2007-10-26 18:25:42

Chelsea

Grafomanka z wyboru

4210476
Skąd: Zabrze
Zarejestrowany: 2007-08-27
Posty: 873
Punktów :   
WWW

Re: Miss Independent

Rozdział VIII
Klub zdegenerowanych Anglików



W atmosferze ogólnej radości wróciliśmy do hotelu. Przez całą drogę na zmianę z Luisem opowiadałam dowcipy co przyczyniło się do zacieśnienia moich stosunków z ekipą. Właśnie opowiadałam któryś z kolei kawał o Jasiu, kiedy autokar zatrzymał się pod hotelem i wszyscy wyładowaliśmy się na chodnik. Tylko Cris stał jak zgwałcony mops i się nie odzywał.
-Ej, facet, głowa do góry, przecież wygraliśmy, nie?
Klepnęłam go w plecy lekko zadzierając głowę i patrząc mu w oczy.
-Grałem jak fajtłapa.
-Jeśli ty grasz jak fajtłapa, to ja maluje jak ryjówka etruska.
-Ale ta akcja…
-No dobra, nie trafiłeś z dwóch metrów. Każdemu się może zdarzyć. Ważne, że mamy trzy punkty. A następnym razem pokażesz, na co stać Cristiano Ronaldo coś tam coś tam.
-Dos Santos Aveiro.
-Masakryczne macie te nazwiska.
-Wy czasem też.
-Ja jestem Natalie Ann Stuart, co w tym masakrycznego?
-W tym akurat nic.
-No ja myślę. I nie rób już miny skrzywdzonego jelonka.
Brunet uśmiechnął się pod nosem.
-Chyba masz rację.
-Ja mam zawszę rację, młody człowieku!
Wypięłam dumnie pierś i wepchnęłam Cristiano do hotelu.
-Wykąp się, walnij do ciepłego łóżeczka i nie myśl o meczu. Jutro będzie lepiej.
-Mam nadzieję…
-Nie smęć, bo mnie szlag trafi.
-Wolałbym nie ryzykować.
-To się uśmiechnij i nie wbijaj wzroku w podłogę. Chyba nie jest aż taka piękna, co?
Władowałam się do windy razem z Crisem, Wayne’m, Michaelem i Louisem.
-A to znacie? Przychodzi baba do lekarza…
Louis, niestrudzony w opowiadaniu dowcipów nadal zabawiał chłopaków, którzy po chwili wybuchli gromkim śmiechem. A ja razem z nimi. Wysiadłam na czwartym piętrze i zaczęłam grzebać w kieszeniach. Guma do żucia, nie. Telefon, nie. Pomięty banknot dziesięciofuntowy, nie!
-No karto, chodź do mamusi…
Powiedziałam pod nosem.
-Tego szukasz?
Obok mnie jak spod ziemi wyrósł Wayne dzierżąc w dłoni nieszczęsny kartonik.
-Wypadła ci w windzie.
-Dzięki. Byłam zajęta pocieszaniem Crisa. W końcu to przeze mnie był rano w stanie skrajnego zdenerwowania…
-Czemu?
-Bo wczoraj… nieważne.
-Ważne, ważne.
-Namówiłam go na wypicie czegoś.
-Zawodników nam demoralizujesz!
-Tak… Jeszcze trochę i każdy z was będzie należał do AA.
-Aż tak źle nie będzie… Chyba…
-To były raptem dwie butelki portugalskiego wina, którym podobno „nie można się upić”.
-I tak jesteś wielka. Mi się skubaniutki nawet na jedno piwo nie da namówić, bo „jesteśmy sportowcami i musimy dbać o swoje zdrowie, a nie truć się alkoholem i papierosami”. Od święta wypije jednego drinka.
-Teoretycznie dobrze, nie?
-A praktycznie?
-Praktycznie omija go dużo ciekawych doznań, kiedy unika… zabawy. Chodź, nie będziemy stali jak matoły na korytarzu.
-A ty taka zaprawiona w boju zawodniczka?
-Przeszłość zobowiązuje.
-Skąd ja to znam…
-Czyżby z doświadczenia?
-Czyli dobraliśmy się - dwoje najbardziej zdemoralizowanych ludzi w drużynie.
-Załóżmy „Klub zdeprawowanych Anglików”.
-To by nie było takie głupie. Ale nie możesz być aż tak niepoprawna, jak mówisz.
-A chcesz się założyć? Proszę bardzo, o butelkę polskiej wódki. Kto jest bardziej zdegenerowany…
-Alkoholiczka. Ale stoi.
-Ja zaczynam. Maturę zdawałam wstawiona, bo dzień wcześniej kumpel miał urodziny.
-Ja w ogóle nie zdawałem matury…
-Kumplowałam się z kibolami jako nastolatka.
-Moja droga, ja kibolem, w gruncie rzeczy, byłem.
-Trzy razy siedziałam w pogotowiu opiekuńczym za wandalizm i inne tego typu… wybryki.
-Naprawdę?
-Naprawdę.
-Ja byłem notowany za… Trochę to żałosne, ale za kradzież paczki Marlboro.
-Ja za paczkę żelek.
-Dwa razy byłem zawieszony w prawach ucznia.
-Ja też! Raz podpaliłam katechetce spódnicę, a raz na drzwiach dyrektora narysowałam osła.
-No dobra… Najgorsza rzecz, jaką w życiu zrobiłem. Z mojego punktu widzenia. Pobiłem własnego ojca. Ale wtedy… Nieważne, niepotrzebnie o tym wspomniałem.
-Powiedz. Nie dla tego beznadziejnego zakładu, który w gruncie rzeczy nie ma głębszego sensu, tylko dla siebie. Ja tez miałam pewien… epizod. Nikomu tego nie mówiłam, i tłamsiłam to w sobie. Na studiach poznałam Kimberly. Jak zaczęłam jej się zwierzać, to nie mogłam przestać i drażliwa sprawa sama wypłynęła. Ale zrobiło mi się lżej. A ona zrozumiała, że ja uważam to za ogromny błąd. Normalnie mnie wysłuchała.
-A co to było? Ten epizod?
-Najpierw ty.
-Miałem piętnaście lat. Mój ojciec był notorycznie bez pracy i chlał w domu. Wdziałem jak matka zapracowuje się na śmierć, żeby nas utrzymać… Powiedziałem ojcu, żeby w końcu coś ze sobą zrobił. Wziął się za siebie, znalazł pracę. Pomógł matce. I zaczął być dla mnie i brata rodzicem… Właściwie wykrzyczałem mu to w twarz. A on w odwecie powiedział, że kiedyś będę taki jak on. Że już teraz piję i ignoruję szkołę, a potem będę się tylko staczał po równi pochyłej. A na końcu nazwał matkę tanią suką. Nie wytrzymałem. Złamałem mu nos, wyzywałem. Przez dwa tygodnie nie mogłem mu spojrzeć w oczy. Czułem się paskudnie. Ale zrozumiałem, że on miał rację. I zacząłem się skupiać tylko na piłce. Bo to była jedyna szansa, żeby nie spieprzyć sobie doszczętnie życia… Ot cała historia.
Skończył patrząc się w podłogę.
-Ja nie znałam swoich rodziców. Wychowywałam się w Summerside, przeklętym sierocińcu, który jest wylęgarnią przyszłych kryminalistów. Nie żartuję. Kiedy miałam piętnaście lat, tak jak ty wtedy przeżywałam coś na wzór załamania. To co bawiło mnie, kiedy byłam młodsza wydało mi się infantylne, ale jednocześnie nie potrafiłam znaleźć nic, z czego mogłabym czerpać radość. Nawet malowanie mnie nużyło… Spotkałam Jeremiego. Był ode mnie cztery lata starszy. Przy nim czułam się ważna. Podziwiałam go za to, że był niezależny i sam sobie ze wszystkim radził. I jakoś nie chciałam zauważyć, że ćpał. Mnie też chciał w to wciągnąć. Próbował. A ja robiłam to, co mi kazał. Jak człowiek raz spróbuje, chce więcej. Gdyby nie Pete, mój przyjaciel, pewnie skończyłabym jako wychudzona narkomanka na dworcu. Rzadko o tym wspominam. Nie lubię do tego wracać… Wstydzę się tego.
Teraz ja też wbijałam wzrok w podłogę, zastanawiając się, czy dobrze zrobiłam mówiąc piłkarzowi o tym wszystkim.
-Ja cię rozumiem…
Podniosłam wzrok na Wayne’a. Nie był tak wesoły jak przed chwilą. Ale rozumiał. Nie wziął mnie za zepsuta dziewuchę. Po prostu zrozumiał. Blado się uśmiechnęłam.
-Co powiesz na pizzę?


nie czyń drugiemu co tobie niemiłe
bo najpierw jesteśmy ludźmi
szkodzę sobie, ty też możesz

Offline

 

#14 2007-10-26 18:27:10

Chelsea

Grafomanka z wyboru

4210476
Skąd: Zabrze
Zarejestrowany: 2007-08-27
Posty: 873
Punktów :   
WWW

Re: Miss Independent

Rozdział IX
Dama ze szpachlą



Obudziło mnie głośne pukanie do drzwi. A właściwie nie pukanie tylko dobijanie się. Wstałam starając się nie wdepnąć w leżącą na podłodze resztkę Margherity. Otworzyłam drzwi starając się nimi nie uderzyć. Jaki idiota wstawił drzwi otwierające się do środka?!
- Cristiano? Co ty tutaj robisz o…
- Ósmej czterdzieści siedem – powiedział patrząc na zegarek – Cześć Wayne. Moment… Wayne?!
- Co się stało? – Anglik ominął pizzę i stanął obok mnie w progu patrząc na Ronaldo nieprzytomnym wzrokiem.
- Co ty tutaj robisz?
- Stoję.
- Tyle to widzę…
- No to co się głupio pytasz?
- Nieważne… Przyszedłem po ciebie, znaczy po was, na śniadanie.
- To już?
- Tak Wayne, to już.
- Najwyżej się trochę spóźnimy – powiedziałam wzruszając ramionami. Muszę się umyć i przebrać. Zasnęłam we wczorajszych ubraniach. Zresztą nie tylko ja.
- Jak chcecie… - Portugalczyk spojrzał na nas podejrzliwie i poszedł do windy spotykając po drodze Ryana.

Piętnaście po dziewiątej weszłam do hotelowej restauracji w stanie względnej używalności. Rzuciłam się na tosty i padłam jak nieżywa na siedzenie obok Luisa.
- Co tak późno? – Spytał francuz.
- Obudziłam się niecałe pół godziny temu. Wrócenie do świata żywych wymaga czasu. Zwłaszcza, że zasnęłam około trzeciej nad ranem.
- Co ty robiłaś do tej godziny, dziewczyno!?
- Siedziała z Waynem – odpowiedział za mnie Cristiano napoczynając tosta.
- Co wy tam robiliście? – Saha podniósł znacząco brwi patrząc na wracającego z dokładką Rooney.
- Rozmawialiśmy. A ty myślałeś, że co?
- A nic Wayne, nic…

Autobus odjechał spod hotelu równo o dziesiątej trzydzieści autokar odjechał spod hotelu. Wszyscy wesoło rozprawiali, a ja… spałam. Tak samo jak Wayne i trener. Z objęć Morfeusza wyrwało mnie gwałtowne hamowanie autobusu pod Old Trafford. Wyszłam, wzięłam swój szałowy, zdezelowany plecak i zarzuciłam go na ramię. Nowe mieszkanie, przybywam!
- No chłopaki, za osiem dni mecz ligowy z Chelsea, a za trzy dni wyjazd do Glasgow. Widzimy się jutro o dziesiątej. Teraz poodpoczywajcie – trener pożegnał się z zawodnikami i resztą sztabu, a ja wygrzebałam z kieszeni poobijaną empetrójkę. Spacerkiem ruszyłam przed siebie, ale dogonił mnie Cris.
- Gdzie idziesz?
- Do swojego nowego mieszkania.
- No tak, zapomniałem.
- Podwieźć cię?
- O ile się nie mylę twój samochód stoi sobie w garażu…
- Fakt… To chyba zamówię taksówkę.
- Kto zamawia taksówkę? – Wayne stanął obok nas i szeroko się uśmiechnął.
- Cristiano. Ja idę pieszo.
- Mogę was zawieźć. Raz to ja nie piłem, prawda Cris? – Portugalczyk zarumienił się i spuścił wzrok.
- To był pierwszy i ostatni raz. Choćby dwadzieścia Natalie chciało mnie namówić.
- Że niby ja? Ja tylko zasugerowałam…
- Dobra dobra… Wsiadajcie.

Pomysł, żeby pojechać z Waynem okazał się jak najbardziej trafiony bo dwie minuty później zaczęło lać lak z cebra. Zatrzymałam się pod nowym mieszkaniem, pożegnałam się z chłopakami i po lekko skrzypiących schodach dostałam się do swojego nowego mieszkanka. Pani Hopkins otworzyła mi drzwi z uśmiechem na twarzy.
- Natalie, jesteś w końcu. Jak wcześniej wspomniałam, albo i nie wyprowadzam się do siostry do Brighton. Możesz robić z mieszkaniem co chcesz. Wszystko zabieram, ale mam nadzieję, że szybko się urządzisz. Tutaj są klucze. Płacisz tylko opłaty. Będę tylko właścicielem na papierku. Zostawiłam ci materac, żebyś nie spała na podłodze.
- Miło…
- No dobrze, będę jechać. Tutaj są klucze. Niech ci się dobrze mieszka. Do widzenia.
- Do widzenia.
Drzwi zamknęły się, a ja zostałam sama jak palec pośród czterech pustych ścian. Miałam tylko armaturę w łazience, kuchenkę i lodówkę. Resztę stanowił drewniany parkiet i ściana z tapetą w różyczki. Usiadłam na środku pustego pokoju, który docelowo miał stać się moim salonem. Ściany pomaluje na winną czerwień, którą przełamię bielą. Będzie ładnie. Muszę jeszcze pomyśleć o jakichś meblach, ale to potem. Mam gdzie spać, gdzie się myć i gdzie trzymać jedzenie. Pół godziny wpatrywałam się w sufit, żeby w końcu się zebrać i pojechać do sklepu, gdzie będę mogła kupić potrzebne mi rzeczy. Potrzebne do remontu, ma się rozumieć. Naciągnęłam kaptur na głowę, zamknęłam drzwi i ruszyłam przed siebie.

Do sklepu doszłam w stanie, który można zdefiniować jako „mokrą kurę”. Najpierw musiałam zedrzeć tapety. Potem położyć gładź, a następnie pomalować. Łatwiej powiedzieć, trudniej zrobić. Na wszelki wypadek odnalazłam faceta, który udzielił mi dokładnych instrukcji i podpowiedział co kupić. Nawet zaoferował się, że dowiezie mi wszystko do domu. Jak skończy pracę. Musiałam odmówić i zamówiłam taksówkę. Szastaj pieniędzmi Natalie, szastaj. Jak już kupisz sobie talerz i kubek. To były następne rzeczy, które kupiłam. Musiałam drugi raz wyjść z domu, żeby nie tachać szpachelek, farb, gładzi i rozpuszczalników. Wróciłam około siódmej. Zakasałam rękawy, wszystko wyniosłam o drugiego pokoju i wzięłam się za tapetę w różyczki. Im wcześniej zacznę, tym wcześniej skończę. A jako zaradna, niezależna dziewczyna sobie poradzę. Nie mam wyboru. Ani forsy na robotników.

Wstałam o ósmej dwadzieścia z myślą, że od dziś porządnie się za siebie biorę. Jestem dorosła i tak będę się zachowywać. Żadnego bezsensownego upijania się, wpadania na futryny i robienia z siebie dzieciucha. Definitywny koniec. Wstałam i na potwierdzenie swoich słów potknęłam się o wiadro z czerwoną farbą.


nie czyń drugiemu co tobie niemiłe
bo najpierw jesteśmy ludźmi
szkodzę sobie, ty też możesz

Offline

 

#15 2007-10-26 18:29:18

Chelsea

Grafomanka z wyboru

4210476
Skąd: Zabrze
Zarejestrowany: 2007-08-27
Posty: 873
Punktów :   
WWW

Re: Miss Independent

Rozdział X
Deficyt na szklanki


Wróciłam z pracy i rzuciłam się na łóżko. Przyszłam pieszo, bo po treningu wysyłałam autografy fanom. Normalnie jest od tego człowiek, ale zachorował i musiałam go zastąpić. Cudownie. Przy takim rozwoju wypadków kładzenie głodzi na ściany było ostatnią rzeczą, którą miałam ochotę robić. Jednak jak trzeba, to trzeba. Wbiłam się w stare ogrodniczki, zrobiłam sobie kapelusik z gazety. Zwarta i gotowa miałam brać się do roboty, kiedy zadzwonił dzwonek do drzwi. Swoją drogą takie „ding dong” jest bardzo irytujące. I może przyprawić o zawał serca, jeśli się go nie spodziewasz. Otworzyłam drzwi i przechyliłam głowę patrząc na chłopaków z drużyny.
- Co wy tu do cholery robicie? – popisałam się iście polską gościnnością.
- Przyszliśmy ci pomóc – odezwał się Cris, który miał na głowie gazetowy twór podobny do mojego.
- Poradzę sobie sama.
- Jesteśmy kulturalnymi, dobrze wychowanymi młodzieńcami i zamierzamy pomóc damie w opresji.
- Z całym szacunkiem Michael, ale nie jestem damą w opresji. Wejdźcie. Robicie sensacje na korytarzu – wpuściłam ich do środka cukierkowo uśmiechając się do wścibskiej sąsiadki z naprzeciwka, która obserwowała chłopaków, przez szparę w drzwiach. Po moich słowach prychnęła i przytrzasnęła sobie fartuch drzwiami, którymi miała zamiar głośno trzasnąć. Bywa i tak.
- Gdybym miała czajnik zaproponowałabym wam herbatę albo kawę. Gdybym miała dostateczną ilość szklanek zaproponowałabym wam wodę. Jednak jedyne co mam to cztery kubki z promocji w supermarkecie i sok „Kubuś”. Możecie więc napić się go z butelki, pić po pięciu z jednego kubka, albo nie pic w ogóle. A tak właściwie… Nie macie przypadkiem treningu popołudniu?
- W ramach treningu będziemy pomagać ci remontować mieszkanie – uśmiechnął się Ryan.
- Za dużo do roboty nie ma… Trzeba będzie czekać aż gładź wyschnie… Dopiero potem będzie można szlifować i malować.
- No to zrobimy tyle ile się da i przyjdziemy skończyć w późniejszym terminie. Trzeba tylko wynieść rzeczy z pokoi.
Zanim zdążyłam zaprotestować materac znalazł się w kuchni, tak jak inne moje rzeczy włącznie z turkusowym stanikiem, który Wayne znalazł obok plecaka.
- Duży – skomentował za co został obrzucony wyrodnym spojrzeniem rozwścieczonego maminka z mojej strony.

W myśl przysłowia „co dwie głowy to nie jedna” wszystko powinno nam pójść błyskawicznie. Tak się jednak złożyło, że więcej się wygłupialiśmy, zrzucaliśmy z drabiny i rzucaliśmy szpachelkami niż robiliśmy i skończyliśmy około dziewiątej. Żeby się zrelaksować zamówiliśmy pięć gigantycznych pizz i skonsumowaliśmy je siedząc na podłodze. Swoją droga jem tu strasznie dużo fast foodów. Jak tak dalej pójdzie, to nawet świetny metabolizm nic mi nie da i nabiorę wymiarów tira. Nie żebym teraz była kościotrupem. Na pewno nie… W Summerside mówili, że jestem jak J. Lo. Miałam normalnie kompleksy na punkcie swoich kształtów. Ale teraz się przyzwyczaiłam. Tak samo jak do nie dających się ujarzmić kasztanowo rudych włosów, malutkich piegów i dużych stóp. Jak to mawiała pani Gordon, która zapewne będę jeszcze nieraz cytować „samoakceptacja to podstawa sukcesu”. Na razie sukcesów nie ma, ale jest samoakceptacja. A to już coś.

Dni mijały, mecz w Glasgow przegraliśmy, a mieszkanie coraz mniej przypomniało dom ciotki Zdzisi. Dnia dwudziestego trzeciego listopada, trzy dni przed ligowym meczem z Chelsea z chłopakami, z którymi nawiasem mówiąc bardzo się zżyłam mieliśmy iść na jakąś imprezę charytatywną. Znaczy się mieli iść zawodnicy, a ja poszłam z Crisem jako osoba towarzysząca. Nie chciało mi się, bo wyobrażałam sobie, że będzie strasznie nudno, ale kiedy dwudziestka facetów nad tobą stoi i mówi „idziesz” to raczej nie masz wyboru. Wbiłam się w ciemnozieloną kieckę, w której zapewne będzie mi zimno i ubrałam buty na obcasach. Jak chce, to potrafię być elegancka. Tylko, że zwykle nie chcę. Właśnie miałam wytuszować rzęsy,kiedy rozdzwonił się mój zdezelowany telefon komórkowy.
- Halo?
- TY… - dziesięć minut i trzysta dwadzieścia siedem wyzwisk później – CZEMU SIĘ MAŁPISZONIE RUDY NIE ODZYWAŁAŚ?!
- Cześć Kim.
- Napisałam ci chyba z dziesięć e-maili!
- Zapomniałam sprawdzić poczty…
- „Zapomniałam sprawdzić poczty” srata tata. Musiałam mecz oglądać i zobaczyć w telewizji twój rudy łeb, żeby dowiedzieć się, czy żyjesz!
- Żyję. I wybieram się na bankiet charytatywny. Właśnie męczę się w jedynej eleganckiej sukience jaką posiadam i próbuję pomalować rzęsy nie wybijając sobie przy tym oka.
- Z kim idziesz?
- Oficjalnie z Crisem, nieoficjalnie z całą drużyną.
- Crisem, tym Portugalczykiem?
- Tak, z tym samym.
- Podoba ci się?
- Nie.
- Na pewno?
- Nie. Uwierz mi, że jeśli istnieje ktoś, kto ma zupełnie inny charakter niż ja, to to właśnie on.
- A już myślałam, że będziesz miała jakiś romansik.
- Chyba z lustrem…
Jakże ciekawą rozmowę przerwał mi ten beznadziejny „dingdong” pełniący funkcję dzwonka do drzwi.
- Kim, muszę kończyć. Oddzwonię do ciebie potem.
- Jeśli nie będziesz zbyt pjana…
- To impreza charytatywna, a nie studencka popijawa…
- I ty niedawno propagowałaś na kampusie hasło „każda okazja jest dobra do zabawy?”
Znów zadzwonił dzwonek do drzwi.
- Kim, naprawdę musze kończyć. Peace.
Zamknęłam klapkę i otworzyłam drzwi Crisowi, który dumnie stał za progiem przyodziany w garnitur.
- Jaka elegancja…
- Twoja sukienka też jest całkiem, całkiem.
- Oczy mam wyżej. Zboczeniec.
- Nie zboczeniec, tylko facet.
- A czy jedno nie wynika z drugiego?
- Nie.
- Tylko mi tu fochów żadnych nie strzelaj. Jak znajdę klucze, to możemy jechać. Tylko proszę, szybciej niż dziesięć kilometrów na godzinę.
- Jest mokro… - po tych słowach Portugalczyk został obrzucony spojrzeniem rozjuszonej szynszyli – No co?
- Nic, chłopie, nic.

Na miejsce dojechaliśmy punktualnie. Nawet pomimo zawrotnej jazdy Crisa z prędkością dwudziestu kilometrów na godzinę. Za karę przez cała drogę wydzierałam się razem z wokalista Aerosmith.
- Natalie, proszę, nigdy więcej nie śpiewaj.
- Wiem, że jestem beztalenciem. Nie musisz mi tego przypominać. O, jedna z moich ulubionych piosenek. Jeeee jeeee jeeee…
Musiał wytrzymać. Wtedy przemawiała przeze mnie sukowata egoistka.

Starając się nie zabić na kilkucentymetrowych szpilkach weszłam do pełnej dusznej sali. Zaraz też zauważyłam Louisa, któremu w ramach powitania wskoczyłam na plecy. Stojąca obok nas wychudzona szatynka zmierzyła mnie wzrokiem.
- Natalie, to Beatrice*, moja narzeczona.
- Natalie Stuart.
Podałam rękę kobiecie, która nadal stała sztywno i obrzucała mnie wzrokiem głodnej hieny. Chyba mnie nie lubi. Miło.
- Beatrice. Więc to ty jesteś tą dziewczyną, która pracuje dla Fergusona…
- Tak to ja. Nie chciałabym być niemiła, ale… - Nie dokończyłam bo zostałam wzięta na ręce przez bliżej niezidentyfikowanego osobnika.
- Cześć Natalie.
- Tomek, jełopie, postaw mnie.
- A może by tak: „też się cieszę, że cię widzę”?
- Też się cieszę, że cię widzę, postaw mnie na ziemię. No, tak lepiej.
- To moja dziewczyna, Emilia.
Niska dziewczyna stojąca po prawicy rezerwowego bramkarza miała podobny wyraz twarzy do Betarice. Co one mają do mnie jakąś awersję? Dobrze, spróbuję być miła.
- Natalie – wyciągnęłam do niej rękę, bojąc się, żeby mi jej nie połamała.
- Wiem.
Jak miło. Już cisnęły mi się na język niezbyt kulturalne słowa, kiedy zobaczyłam Ryana ze swoją żoną. Hilary jako pierwsza nie mordowała mnie wzrokiem i próbowała być grzeczna. Nawet jej to wychodziło. Z czasem poschodziła się większa liczba chłopaków z wybrankami lub bez, ale każda trzymała mnie na dystans. Chyba nie będę miała przyjaciółek, w żonach piłkarzy. Nie chodziło nawet o to, że były puste, albo głupie. Po prostu każda z nich traktowała mnie z góry i samym tylko wzrokiem szatkowała moje wnętrzności. Ostatnim, który przyszedł był Wayne. Po drodze dostał mandat, dlatego tyle to trwało.
- Coleen. Jesteś nową dziewczyna Cristino?
Niska blondynka z dołeczkami w policzkach podała mi don i jako jedyna nie wyglądała, jakby zaraz miała wyciągnąć kałasza z torebki. Do czasu.
- Nie! Jestem Natalie, pracuję w sztabie szkoleniowym.
- TA Natalie? – Jej głos w momencie stał się zimny i przesączony jadem. No przepraszam bardzo, o co tu do cholery jasnej chodzi?!
- Natalie, tutaj jesteś!
Wayne przyszedł się przywitać pod obstrzałem morderczych spojrzeń swojej, jak się okazało, narzeczonej.
- Ładna sukienka.
- Kolejny,
- Co kolejny?
- Nie, nic. Mogłaby o oś spytac Coleen?
- Mnie?
- Tak ciebie. Bo zasadniczo stoisz tutaj z miną Rottweilera na diecie bezmięsnej, zresztą nie ty jedna, a ja pojęcia zielonego nie mam o co wam wszystkim chodzi.
- Oczywiście, że nie masz. W końcu jesteś „zabawną, wyluzowaną, świetną Natalie”!
Odwróciła się na pięcie i poszła do Beatrice sączącej pinacoladę. No proszę, niby mnie nie lubi, a wyraża się o mojej skromnej osobie w samych superlatywach.


nie czyń drugiemu co tobie niemiłe
bo najpierw jesteśmy ludźmi
szkodzę sobie, ty też możesz

Offline

 

Stopka forum

RSS
Powered by PunBB
© Copyright 2002–2008 PunBB
Polityka cookies - Wersja Lo-Fi


Darmowe Forum | Ciekawe Fora | Darmowe Fora
www.teamofshadow.pun.pl www.wesele.pun.pl www.straznicyasgaardu.pun.pl www.czarni-rycerze.pun.pl www.strzelnicabydgoszcz.pun.pl